piątek, 22 kwietnia 2016

Prace w ogrodzie z psami

Posiadając psa to szczęście, ogrom szczęścia.
Mając 3 psy to jak potrójne szczęście, do tego jak ktoś ma ogród to już w ogóle cud, miód i orzeszki.

Przyszła wiosna, więc i prace przy domowe i ogrodowe czas zacząć.

Zazwyczaj jest tak, że jak coś robimy to psy wypuszczamy z kojców, o ile to jest dla nich bezpiecznie. Tzn. jeśli nie używamy ŻADNYCH ostrych narzędzi i jeśli bramy są pozamykane, czyli to są malutkie wyjątki.

Do wszystkiego zbieram ze sobą psy, czy to grillowanie, czy leżenie na leżaku, czytanie książki, albo sadzenie drzewek, sianie warzyw, podlewanie, zbieranie owoców, koszenie trawy, porządki jesienne, odgarnianie śniegu. I pewnie wiele, wiele innych czynności.

W pewną niedzielę sadziłam nowe drzewka owocowe. Oczywiście psy wzięłam za sobą.

I jak to wyglądało?
Wzięłam łopatę to już zrobiło się koło mnie tłoczno, bo coś się będzie dziać.
RAZ wbiłam łopatę w ziemię i wyciągnęłam, to Ciap zaczął kopać dołek. Żeby ponownie wbić łopatę, musiałam Ciapka na bok wziąć, bo miał fazę na KOOOOOPIEMY. To przybiegł Gazik i on mordę wsadzał. Odciągnęłam Gazula, wyciągam pełną łopatę z ziemią to Ciap dopadł łopaty i kopał na niej ziemię.Musiałam wbić łopatę jeszcze raz, bo wszystko zgarnął z powrotem do dziury. Jak chwilowo został przez siostrę przytrzymany to wykopałam jakiś korzeń i tu pojawił się Panicz Gandzik, który zabrał sobie korzeń i zaczął go nosić, odrzucać, obgryzać i poniewierać. Wreszcie zrobiła się duża dziura to Ciap do połowy wlazł do niej i dalej kopie.

Drzewka leżały z boku to każdy musiał sobie przeskoczyć... ups, Sonia wyturlać w nich.

Ale drzewko wsadziliśmy do dziury i zaczynam zakopywać to Ciap najpierw odkopywał to co zakopałam, potem w zęby chwycił gałązki, a na koniec przybiegł z piłką, że już, teraz, w tym momencie mam mu ją rzucić.
Z boku stało wiadro z wodą to podlania to KAŻDY pies nagle był baaardzo spragniony i każdy musiał się już napić. To co, że miski z wodą mamy porozstawiane wszędzie, to co, że w oczku pełno wody. Woda z wiadra to jest to!

Drzewo zasadzone i podlane! Oł Jeeeeaaaa!
Idzie suka i tak całkiem przypadkiem wdepnęła w to błoto. Zasypałam te ślady po łapach i podziwiam swoje dzieło, to przylazł Gazik i się uwalił, prosto na drzewko. Jak już myślałam, że nic więcej już mnie nie zdenerwuje to pamiętajcie, w takich chwilach zło na Was czyha. Serio? tak! odwracam się i widzę jak Soni łapy uwalone od wyżej wspomnianego błota przeleciały po bluzie, którą zdjęłam, bo było mi gorąco.

Ja już miałam serdecznie dość, a tu jeszcze 4 drzewka do wsadzenia. Ale później było łatwiej tylko strach, że zakopałam jedną piłkę, która po długim szukaniu znalazła się... w wysokiej trawie... suka wytaplała się w oczku i koło mnie musiała się wytrzepać...co chwilę, któryś zaczepiał mnie, że może będą mizianki i wsadzanie łba pod rękę czy ramię, przynoszenie piłek i wciskanie ich, że może rzucę? Jak dam się namówić i rzucę jedną to dwa pozostałe psy materializują się i one też czekają.

Nie zapomnijmy o próbach podlewania. Próbach, bo ostro grożę paluszkiem za takie pomysły.

I taki schemat bardzo często się u nas powtarza. Cokolwiek człowiek nie chciałby zrobić to 3 wścibskie nosy są koło Ciebie. Nie ma tak, że psy będą grzecznie sobie leżeć i zero zainteresowania, co my robimy. One we wszystkim muszą asystować. Przecież nic bez nic się nie uda, na pewno :D
Ale przecież bez nich było by nudno, drzewka na pewno rosłyby książkowo i ogólnie byłoby tak idealnie, że aż do obrzydzenia. Nieee, to nie dla nas :P W końcu człowiek nie miałby pojęcia, ileż pracy trzeba włożyć w zwykłe sadzenie drzewek.



***
Z innej beczki, wszech latające piłki zza płotu, o które ja się nie prosiłam. W ciągu jednego dnia zaatakowały nas dwie z różnych stron.
Najpierw my się na ogrodzie bawimy, każdy pies z swoją piłką w pysku, a tu nalot piłki wielkości do kosza zza płotu. Psy były zaskoczone, to krzyknęłam ZOSTAW i sama po nią pobiegłam. Jak już ją miałam w ręce to psy zaczęły się nakręcać, ale ostatecznie bezpiecznie ta piłka wróciła do właścicieli.
Później zostawiłam je na podwórku i bach, wleciała kolejna przez płot, z innej strony, całkiem inna piłka. Psy się same nią zajęły, także jak wyleciałam z domu z hukiem to Sonia miała w pysku flaka, a Gazik biegał wokoło niej, żeby się podzieliła. Oooo Pańcia! u nas piłki z nieba spadają :P

***
Także, a hoj! do następnej przygody :D

niedziela, 3 kwietnia 2016

Mój pies na MNIE warczy!

O matko, o matko... co robić?

Albo wejść do szafy na czas posiłku, albo przypomnieć sobie, że to jednak my rządzimy.


Wspólna praca przed kolacją - wszystkim to wyszło na dobre


Ciapek nigdy nie burknął na nas przy jedzeniu. Nie wiadomo, co dostałby do jedzenia, nie ważne jak głodny byłby i jak ważne byłoby to co jadł, nie burknął i koniec.

Jak to zrobiliśmy? Samo się zrobiło.
Pies dostawał jedzenie albo w misce i jak jadł, co rusz ktoś mu tam coś dobrego wrzucał. Albo miał kostkę do gryzienia i dostawał wtedy, kiedy my siedzieliśmy na fotelach. On pod naszymi nogami zajadał się pysznościami i normą było, że ktoś przechodzi koło psa, przesuwał go itp. Ciapek często chował sobie kości do mojej czy siostry torby od szkoły. Wyciągasz zeszyt od matmy, a w środku, wow, obgryziona kosteczka. Piłki też chował.

Trzymanie zabawki, aby pies wyjadł pyszności


No i skoro Ciap się sam ogarnął to Sonia też.


Tylko Sonia to jest wredna suka. Suuuuuuka :P

dostawała ZAWSZE jedzenie w kojcu Wchodziłam, nakładałam jedzenie i wychodziłam. A potem jak znalazła sobie kostkę na podwórku czy coś innego, to brała dupę w troki i szła do swojego kojca. Ja chcę jej odebrać kość, a na warczy na mnie. Albo dostała kolację i zakaz wstępu do Jaśnie Pani komnaty. No przesadziła.
Ciapka może odganiać, ale mnie? NIGDY!

Przytrzymanie naładowanego konga Soniuli


i się zaczęło :
Najpierw moją reakcją był kontratakt. Czyli ona na mnie warkot to odebranie siłą cennej rzeczy. Czym to skutkowało? To, że jak miała jedzenie to zwiewała przede mną, bo ja jej wezmę, bo ja mogę jej śwignąć, w jej mniemaniu za nic. TO JEST NAJGŁUPSZY POMYSŁ! i wszystkim go serdecznie odradzam! W końcu nikt Soni nie pokazał jak się ma zachować w tej sytuacji. I miałam ogrom szczęścia, że nie próbowała mi się odwinąć.

Potem posiedziałam i pomyślałam, przekopałam internet w oszukiwaniu wiedzy. I doszłam do wniosku: o co mam coś robić siłą, skoro to nie pomaga, bo ona mi nie ufa. Przecież pies powinien czuć się przy mnie bezpiecznie i swobodnie. Owszem pies może być niegrzeczny i nawywijać, ALE jedzenie to podstawa w egzystencji. Pies musi mieć spokój i czuć się pewnie przy jedzeniu. Jedzenie to nagroda, największa radość i korzyść, coś o co warto się starać.

No to sobie wytłumaczyłam, teraz jak to osiągnąć? ano pokazać, że człowiek przy jedzeniu to coś normalnego, oczywistego, fajnego. I na pewno nic strasznego :P


Dlatego zaczęłam jedzenie podawać z ręki. Dostała kilka kurzych łapek to każdą musiała wziąć sobie z mojej ręki, serduszka kurze? krótkie komendy czy uczenie jej czegoś. Niech sobie baba na to zapracuje! Bywało też, że miałam sporą kość to siedziałam z nią i jej trzymałam, żeby obgryzała. Również dostawała jedzenie w naszej obecności, czyli w domu. Jedzenie bardziej płynne czyli jajko kurze, kawałki mięsa, czy ogólnie mi się nie chciało nic wymyślać to trzymałam jej miskę jak ona jadła. W między czasie zaczęłam ją głaskać, w końcu Pańci ręka to nie wróg. Na początku potrafiła nawet przestać jeść, z biegiem czasu i powiązania różnych metod, przestało to być dla niej problemem. Wszystko to robiłam przy lub w kojcu. Nakładałam po kolei kawałeczki mięsa czy suchej karmy do miski, ręka Pańci taka fajna, dokłada pyszności. Później stawiałam przed nią coraz większe wyzwania.

Jak obecnie wyglądają jej posiłki? Zawsze musi sobie zapracować. Czyli wchodzę do kojca, Sonia robi SIAD, ja nakładam do miski pyszności i zostaw. Potem warowanie, przywołanie i czekanie na DOBRZE i JEDZ i dopiero wtedy Sonia może iść w spokoju pałaszować żarełko.
Oczywiście jest grupowe jedzenie suszonych gryzaków czy wyżeranie KONGów. Choć akurat każdy pies woli w swoim kącie niż wspólnie przy sobie. Ale mogę koło niej chodzić, usiąść i pełen luz i spokój jest ;)

Jednocześnie uczyłam, że Gandi czy Ciapek nie jest zagrożeniem przy misce i nie ma miejsca na swoje zdanie. Uczyłam poprzez wspólne jedzenie z dwóch misek w pewnej odległości i z czasem, stopniowo zmniejszałam odległość. Ale też zanim zaczęły jeść to czekanie przed miską,czasem wspólne komendy i jedzenia dopiero za pozwoleniem.


Jedzenie z ręki


A Gandi? ten pies oddałby mi kość do ręki i jeszcze się przy tym cieszy. Wariat?
Nie, po prostu od samego początku już go uczyłam, aby nie popełnić błędu jak przy Soni.



Skąd mnie wzięło na takie przemyślenia?
Ano wydarzenie sprzed kilku dni. Było sprzątanie Gazika kojca, więc ja sprzątałam koopy, bo przecież w tygodniu padało, więc nie wypuszczałam psów. I zawołałam Sonię, aby zrobiła przegląd Gazika słomy. Dostały w tygodniu stópki wieprzowe, które kują Panicza w ząbki. No i masz, ja wysprzątałam i czekam na Sonię, Sonia wychodzi z budy i co? z jej  paszczy wystaje w wszystkie strony słoma. Zawołałam Sonię, podeszła, powiedziałam puść. PUŚCIŁA, ja obrałam stópkę z słomy i jej ponownie dałam. I stała jak ta sierotka na środku podwórka z znaleziskiem, a dwa sępy krążyły koło niej. Poszłam jej kojec sprzątać i ją zawołałam, aby sobie tam weszła. Ja pracę skończyłam, a Sonia sobie obgryza kostkę. Zawołałam ją, przyszła, oddała do ręki mi swoją kość, szybkie DOOOOOOOBRZEEEEE i dostała kostkę z powrotem.
Dla wielu to takie nic, przecież żaden szał itp. Jednak ja wiem, od czego zaczynałam z nią, jak wiele było wzlotów i upadków. I serio, poleciały mi łezki, że Sonia mi ufa!

Wspólna praca i czekanie na pozwolenie zjedzenia smaka


Edit. jeśli wymieniam się z psem kością to mimo wszystko wolę mieć na wymianę jakieś kawałeczki mięsa czy czegoś innego, równie smacznego. Aby nagrodzić przyniesienie kości i mi oddanie pysznym smaczkiem. A potem może za jakąś komendę dać ponownie kość? U Gazika taką nagrodą za przyniesienie jest... wydłubanie szpiku z kości. Ja biorę nóż i wołam Gazika, aby mi przyniósł, on oddaje, ja kombinuje nożem w środku, potem to co wyciągnę ocieram o palec i tak daję psu zlizywać szpik. Nie daję bezpośrednio z noża, bo boję się, żeby sobie go nie poprzecinał. A tak to wzmacnia nasza więź. Sonia nigdy nie potrzebuje takiej pomocy, pod tym względem sobie sama radzi, jak taka Zosia-samosia. Ciap to tak zależało od kości. Gandzi jako synek mamuni, zawsze pomoc dostawał, bo dla niego obgryzanie gołej kości to żadna frajda.
Pomysły nagradzania zależą od mojej wyobraźni i od psa, bo moje mają o tyle wbite do głowy, że Pańci można wszystko oddać, bo to się opłaca :)