piątek, 2 lutego 2018

Socjalizacja

Chyba każdy o niej słyszał, jak jest ważna w rozwoju szczeniaka, jakie przynosi korzyści i ułatwia życie. Dla mnie socjalizacja szczeniaka to pokazanie mu wszystkiego, co jest niezbędne mu do normalnego życia w społeczeństwie. Jest dla mnie bardzo ważna, jednocześnie jest tyle teorii na temat jej przeprowadzenia, że człowiek może zwariować od nadmiaru informacji.

Czy socjalizować szczeniaka?
Tak, tak i jeszcze po stokroć tak. Szczeniak choćby pochodził z najlepszej hodowli, po najlepszych rodzicach z super socjalem to na nic mu się to zda, jeśli w wieku 8 tygodni jak do nas przyjedzie, zamkniemy go w szczelnym pomieszczeniu na kilkanaście miesięcy. Dlatego to co wyniósł z hodowli jest bardzo ważne, ale dalej sami musimy nad resztą pracować, a wierzcie mi, jest nad czym. Tym samym, jeśli w hodowli ten socjal nie był taki jakbyśmy tego chcieli, to mamy czas, aby sobie wszystko odpracować. Wiadomo, nie zawsze da się wymazać to co przeszedł w pierwszych tygodniach w gnieździe, ale nie przesadzajmy. Dzięki dobremu prowadzeniu możemy zwojować świat, jeśli tylko tego chcemy. A po się socjalizuje? Aby pies w dorosłym życiu wiódł spokojne, szczęśliwe życie. To co pozna i się z tym oswoi, nie będzie dla niego straszne. Rzeczy czy sytuacje nieznane mogą powodować strach, lęk i różne przy tym sytuacje problemowe.

Schematy, plany, złota dwunastka
Jest tego naprawdę wiele. Ile i co pies musi poznać do 12 tygodnia życia,czy inne teorie mówiące o tym jak należy socjalizować. Ja znam te opracowania, a jakże, jednak się do nich z pełną świadomością nie stosowałam. Dlaczego? bo każdy pies jest inny i potrzebuje innego prowadzenia. Jednocześnie, każdy pies będzie żył w innym świecie i potrzebuje indywidualnego podejścia. Również nie zapisywałam i nie robiłam notatek,że tego i tego dnia poznał tylu i takich ludzi itp. Nie prowadziłam planów i schematów, według których należy przeprowadzać socjal szczeniaka. Podeszłam do sprawy zdroworozsądkowo, po swojemu. Nie neguję żadnych metod i nic nie mam przeciwko nim. Fajnie, jeśli ktoś się do nich stosuje i pracuje z psem. Jednak mam ciut inne priorytety.


Socjalizacja Nitka
Jak już pisałam w poprzednim poście, nam się nigdzie nie spieszy, wszystko robimy powolutku, na spokojnie. Najpierw dałam mu poznać dom i podwórko. I tu zaczął się problem z hałasami. Dlatego pokazałam szczeniakowi, że może na mnie liczyć, że przy mnie jest bezpiecznie i to, że ja jestem. Po prostu. I ja się nie boję, bo nie ma czego. Najważniejsza zasad według mnie to to, że my nie możemy się bać, że pies się boi. My musimy pokazać swoją mową ciała, głosem i gestami, że nic ma się czego bać. Żadnego titania czy biadolenia, a już na pewno nie może być opcji pobłażania. Ojej piesek się boi? to nie wychodźmy z nim poza jego strefę komfortu. NIE, małymi kroczkami, na różne sposoby, ale nie zamykajmy psa na nowe doświadczenia.
Nie robiłam na siłę spacerów, że pies musi iść i koniec. Nitek na początku to usiadł się i koniec. Brałam na ręce i maszerowałam. W jednej ręce trzymałam psa, w drugiej smaczki. I sobie skarmiałam go,bo coś go zaciekawiło, bo jechały tiry a jedzonko było ważniejsze. A jak się wystraszył to go mocniej przytrzymywałam, przytulałam. Nawet wkładałam pod kurtkę/bluzę. Jak widziałam, że jedzie coś głośnego,a Nitek nie zdążył wyjść na prostą to ochraniałam go, stając tyłem do samochodu i biorąc to na siebie.
Z drugiej strony to nie rozczulałam się nad nim. I na rączkach chodziliśmy po rynku czy po chodniku. Psa nikt nie staranował i był bezpieczny i podziwiał sobie świat z góry. W bezpieczniejszych miejscach stawiałam go na łapkach i zachęcałam do chodzenia. Odchodziłam, wołałam, skarmiałam smakołykami. Jak miałam kryzys, że no nie szliśmy, tylko więcej w miejscu staliśmy i pies wąchał pół godziny i tyle było z spaceru to wzięłam Gazika na spacer. I Boże, jak to to małe pruło do przodu. Jednocześnie ważne jest to, jakiego psa bierzemy, bo gdybym brała Soniulę to mogłabym sobie napykać problemów.
Jak zaczął sam maszerować, dość nieśmiało to go wspierałam na każdym kroku, zachęcałam, czekałam. Dałam mu czas, gdy tego potrzebował. I najpierw ogarnęliśmy temat wokół domu, a dopiero potem uderzaliśmy w miasto. Małymi kroczkami budowałam pewność siebie Nitka.
Chciał wskoczyć na schodek? a proszę barwo. Zaciekawił się czymś? Podchodziliśmy bliżej. Były inne pieski? przekierowałam jego uwagę na siebie. Kiedy spotkanie było nieuniknione, bo pies komuś nawiał to pokazałam, że no spoko kumpel, mimo, że miałam obawy. Ale trochę tego psa znałam, także miał kredyt zaufania. Korzystałam z dobrodziejstw spotykanych po drodze. Często sam się pakował na różne rzeczy, jak np. w przerwie między ćwiczeniami uciekł i wlazł na kładkę. Bał się wielkiej skarpy piasku, czy wielkiego ciągnika. Przewodnik musi pokazać, że tam strachów nie ma, a dobry argument przekona psa. Poznawał hałasy życia codziennego, bez jojania nad nim.
4 miesięczny paps

Szkolenie?
Równolegle pomalutku zaczęłam uczyć, dla mnie, najważniejszych słów. Jakieś malutkie wstępy do docelowych komend. Bez sensu było próbowanie na początku w złych dla niego warunkach, szkolić go. Nabrał pewności siebie, obył się z otoczeniem i sam pokazał, że jest gotowy. Dlatego najpierw w domu ćwiczyliśmy to co najważniejsze, czyli wprowadzamy komendy zapowiadającej nagrodę, brak nagrody, zwalniającej i koniec treningu. Dodatkowo wstępy do siadu, obrotów, chodzenia przy  nodze i przywołania. Przez przypadek wyszło nam aportowanie. I to nie jest tak, że wszystko od razu, albo skupienie się tylko na jednej rzeczy. Małymi kroczkami i wszystko wychodziło w życiu. Oczywiście to dopiero ćwiczymy, on tego nie umie i potrzebuje i czasu i powtórzeń, zanim się nauczy.  O ile w ogóle przyswoi wiedzę. Bardziej ustalanie zasad, które konsekwentnie były przestrzegane. Dodatkowo mówienie do psa, ale nie zalewanie go potokiem słów. Najpierw króciutkie sesje w domu, a dopiero przenoszenie tego na dwór. U nas bardziej to szkolenie było z musu, bo psa rozsadzało, a na spacer nie można było iść. Podkładam mu niektóre codzienne słowa, aby miał szansę skojarzyć. Np. obroty robimy na naprowadzanie i komendy jeszcze nie wprowadziłam, inna sprawa, że nadal nie wiem jaką wybrać. On od samego początku ma genialne czekanie, bo jak szykowałam mu kolację to grzecznie siedział. Wtedy w między czasie nagradzałam go. Jak dostawał miskę z jedzeniem też zawsze mówię "proszę, jedz". Także owszem trochę go szkole, ale bardziej wychowuję. I zawsze w pogotowiu są przysmaki, zawsze.

Uczę Nitka klatkowania, ale nie mam wielkiego parcia na nie. Po prostu jest mi to potrzebne,jeśli będę chciała z nim na szkolenia jeździć. Bo w domu się wycisza i jak nas nie ma to po prostu sobie grzecznie śpi. Mały ma chorobę lokomocyjną, z która walczymy. Jeździmy małymi odcinkami, często pod kocykiem. Inaczej się trzęsie, ślini, mlaska, odbija się i wiadomo jak to się kończy.Także wymyśliłam sobie, że w transporterze lepiej będzie znosić podróże. Jeszcze nie testowałam, wszystko przed nami.

Jednocześnie człowiek uczył się mowy psa. Każdy pies jest indywidualny, dlatego obserwacja jest kluczem do sukcesu. I wiem kiedy sytuacja psa przytłacza i wtedy muszę wkroczyć ja, jednocześnie Nitek często się otrzepuje i strzepuje cały stres. A wtedy na nowo ogonek w górze i idziemy dziarsko do przodu. Sytuacje stresujące? kilka tirów na raz jak jedzie, szczekające psy czy ludzie, którzy wchodzą w bezpośredni kontakt z psem, zanim ja zareaguję.

Z owczarem to całkiem inna bajka jest, także koniecznie trzeba się dostosować do psa, a nie psa do nas. Gandi potrzebował od samego początku więcej atrakcji. A i tak miałam o wiele mniejszą wiedzę i dzisiaj zrobiłabym wszystko inaczej z nim.

Czasem skupiając się na zapoznaniu psa z ważnymi celami, zapominamy o najważniejszym, czyli relacji z psem. Aby pies nam ufał, czuł się bezpiecznie. Pokazuję psu, że ręce są fajne, że jest czas na zabawę i czas na odpoczynek, uczę go czystości. Choć czasem mam załamanie nerwowe, jak mamy wpadkę za wpadką z sikaniem. Albo jak ciągle nas gryzie i gryzie, a gryzaki nie dają rady. A to taki mały zbój jest.