wtorek, 31 marca 2015

Piłki, piłeczki, piłuuuunie

i to koniecznie na sznurku... Gandi oprócz aportowania uwielbia się przeciągać i to na tym oparłam nasze aportowanie.

Otóż chcę przedstawić jakie mamy piłki na sznurku, którymi bawi się mój oszołom... Bo jak wiadomo to Gandzik to prawdziwy psuja i świr piłkowy w naszym stadzie.

Ciapek to tylko jedne piłki lubi, a Sonia przez lata nie lubiła piłek na sznurku. Teraz to je trochę lubi, ale bez szału. No i ona w ciągu swojego 6 letniego zniszczyła bardzo mało piłek, bo bardzo o nie dba.

Wracając do mego potwora, oto wszystkie nasze piłki na sznurki i pozwólcie, że je pokrótce opiszę. Choć nigdy nie myślałam, że tak wsiąknę w psie zabawki.



1. Piłki z oryginalnymi sznurkami.
 Ta grupa piłek przedstawia wszystkie piłki, które kupiłam w zestawie z sznurkami. Kupiłam, otwieram i rzucam.

Z reguły to każda jest dużo używana.Z jednych jestem bardziej lub mniej zadowolona. Jednak te na prawdę trwałe i lubiane przez psa to koszt ok. 30zł. Trochę drogo, przy czym nie wiadomo jak u psa będzie się sprawować.
Niektórymi bawi się tylko Gandzia, po niektóre sięga również Sonia. Gandzi to obie pomarańczowe są i bosmanka. Tych Sonia do pyska wziąć nie chce. Ale piłka Gappay (kolorowa i pusta w środku), pełna HST (mała i kolorowa), żółty StarMark i chuckit! są lubiane przez oba Owczarki.
Te kosztowały mniej, jednak mamy z nimi drobny problem. Przy przeciąganiu się u psa zostaje piłka, a u nas sznurek. O ile w tej niebieskiej już się natrudziłam i przełożyłam z powrotem sznurek przez piłkę, tak w tej drugiej, tylko żółtej nadal mam trudności. Obie piłki są Sonii, bo ona nie przeciąga się z takim zaangażowaniem i jest ogólnie delikatniejsza. Tak samo nie chce na siłę psuć zabawek.
Jednak żółtą będę nadal kombinować jak ją wzmocnić, bo widziałam, że psu bardzo przypadła go gustu.

I nie pamiętam ile ta kosztowała, ale z tej zabawki jestem bardzo zadowolona. Jednak sznurek przełożyłam inny, bo ta oryginalnie wyglądała TAK.
Miała krótszy sznurek, zakończony gumowym kółkiem, dzięki czemu fantastycznie się przeciągało. Po długim czasie kółko przeszło przez sznurek i zostaliśmy bez. Jednak wtedy przeciąganie było ciut utrudnione, ale dawaliśmy radę. Teraz jednej z piłek(wspomnianej żółtej) wyszedł owy sznurek i tu go przewlekłam i teraz znowu super się z Gandzią można przeciągać. Sonia wybitnie tej zabawki nie lubi.

2. Piłki z dziurką na sznurki
 Znalazłam takie piłki, które mają zrobione dziurki, aby bez problemu przewlec sznurek, prosto i tanio.

Przedstawione to piłki spiralne SumPlast nr 4, czyli 7cm, pachnące wanilią i dość elastyczne. Ich cena w internetowych sklepach zoologicznych z reguły nie przekracza 10zł, nasze są za ok. 8zł. Bardzo je lubię, bo samemu można łatwo i szybko dorobić sznurek i wtedy jest pełnia szczęścia. A kolejną ich zaletą to fakt, że fajnie się odbijają od podłoża.
Zielona to StarMark i jej koszt to ok. 50zł i je w wersji z sznurkiem i bez. My oczywiście kupujemy bez i sami kombinujemy. Ta jest lżejsza, bardziej elastyczna, miękka i jeszcze lepiej się odbija. 
O ile pierwszą uwielbiamy, tak drugą kochamy.

3. Piłki z lanej gumy.
Tu jest ciut mały problem, bo sama tą dziurkę muszę zrobić i przewlec przez nią sznurek, no ale na tym także sporo oszczędzam, także warto trochę się potrudzić.

Kolorowe piłki to SumPlasty nr 3, czyli 7cm. Jeszcze z nimi nic nie robiłam, także nie wiem jak wyjdzie piłka na sznurku. Ale też nie wiem czy obie będę przedziurawiać czy Sonii zostawię bez. Jak na razie to bardzo lubi aportować samą piłkę, więc nie będę ją chyba męczyć, żeby w każdej piłce był sznurek. Tym bardziej, że jak idzie z piłką na sznurku to przy ciut dłuższym, przydeptuje go i się potyka. Znowu z Gandim nie mogę mieć krótkiego sznurka, bo ciężko mi się przeciąga. No zobaczymy.
Drugi rodzaj piłki to Hoko Funny 70, jest miękka i super się odbija. Ta też jest Sonii piłka i też mam ten sam dylemat.
Z SumPlastu miałam oryginalną piłkę na sznurku 8cm i to była u nas klapa. Dziura była ogromna, a zmniejszona tylko przy otworze, gdzie był supełek. Do tego wszelkie łączenia się gumy na tym się skupiały. i niestety sznurek przechodził, założyliśmy nawet metalową podkładkę, a sznur i tak przelazł. Dlatego teraz zabawka pełni rolę domowego memłaka.

Tak u nas wyglądają piłki, które ciut sami modyfikowaliśmy.

Pierwsze to jakaś pełna, zwykła kupiona w zoologu, jak Gandzia do nas przyjechał. No ciut jest obrąbana, ale dopóki walczy z zębami Gandzi to tak długo będzie używana.
Druga to Hoko funny 70, tak sama co ma Soniula bez.
Trzecia to wspomniana też już SumPlast nr 4.
Czwarta i ostatnia to Hoko speed 58. Twarda i mała piłka, do tego z przegryzionym sznurkiem.
Powyższe zabawki są używane często i gęsto, odciśnięte jest na nich piętno pracy. Ale każda na ponad rok i nadal jest na chodzie. Zwłaszcza pełne są solidnie zrobione, bo supełki są na zewnątrz piłki i gdyby chciały puścić to musiałyby przejść przez całą piłkę. Co prędzej cała piłka się zepsuje niż to nastąpi. Warto dodać, że na powyższe piłki nie wydałam więcej jak 10zł za jedną. No jest różnica, a pies i tak uwielbia się bawić.

Cóż przy nadarzającej się okazji, jakiś promocji czy wyprzedaży i tak skuszę się na inne piłki czy to gotowe czy do drobnej modyfikacji, to jest pewne, zwłaszcza jeśli to będą hoko funny. Cóż nie ma piłek niezniszczalnych, jednak wolę jeśli dłużej niż krócej wytrzymują. A pies cieszy się z każdej piłki, o ile mu przypasuje, jego na szczęście nie interesuje cena poszczególnej.Co nie znaczy, że przekreślam te drogie, bo one są inne, równie fajne i czasem warto w nie zainwestować.

No dobra piłki, piłkami ale skąd wziąć sznurek??
Sznurki kupuję w sklepach tudzież marketach budowlanych. Tam są do kupienia na metry, różne grubości i kolory. Także fantazja może nas ponieść. My mamy bardzo dużo sznurka pomarańczowego, ale już mi zbrzydł ten kolor.

Oczywiście bardzo przepraszam za to, że piłki i sznury przedstawione na zdjęciach są brudne. Na serio zanim zrobiłam zdjęcia to je umyłam, ale tan brud zagościł na dobre. Jednak są używane prawie codziennie, chyba że pada deszcz lub mnie nie ma w domu, czyli bardzo rzadko.
Z czasem mam zamiar iść ciut dalej i dalej...

A Wy jakie macie patenty na piłki? takie jak my, czy macie jeszcze inne pomysły? czy może coś więcej Was interesuje na temat jakieś piłki?

poniedziałek, 23 marca 2015

No i się wpadło.

Byliśmy na ogrodzie, chwilka biegania za piłeczkami. I psy mają w pyskach ciągle zabawki, nie zostawiają ich, gdzie popadnie. No chyba, że chwila na fizjologię, tu czasami mają w pyskach, czasami między łapami leżą lub nieopodal.

No i biedna Ciapulinka poszła się napić do oczka. Nie wiem co on zrobił, bo siedziałam za domkiem i nie widziałam, ale coś chlupnęło. Patrzę, a tam Ciapek cały mokry przybiega. Calutki. A on tak nienawidzi wody. Co gorsze, piłeczka została w wodzie... zawołałam Gazulca, wzięłam jego piłkę i nakierowałam na tą w wodzie i hasło: przynieś. No to dostał zadanie i mimo nie lubości wody zaczął kombinować, czyli przednimi łapami w wodzie, a tylne na bezpiecznym lądzie. Obok niego koło drzewek zaczął Ciapek kombinować. I tak się Panowie męczą i męczą, bo jak tu dorwać tą piłkę i się nie zamoczyć... i przyleciała suka z ciekawości, swoją piłkę miała w pysku. Stanęła za Gandzią i chciała zobaczyć co się dzieje i popchnęła Gandzię do wody. Ten oczywiście wpadł i bardzo szybko się ewakuował. Sonia stwierdziła, że szału nie ma i sobie poszła. A Panowie mokrzy zostali z misją na głowie. W końcu Gandzia zebrał się w sile i wlazł do wody i wyłowił zdobycz. Przyniósł mi, a ja wymieniłam na jego zabawkę, a raczej na dłuuugi rzut :)

Ciapka, który ma teraz traumę :P wzięłam na kilka rzutów piłką, aby trochę się wysuszył, potem wykulał w trawie. Poszliśmy do domu i pół dnia suszył się na kanapie przy kominku, przecież teraz to mu się należy. I całe szczęście, że Ciapka piłka to była Hoko Funny63, czyli piłka pływająca :)

***
Dla tych co nie mają nas na FB to wklejamy filmik pt. Frisbee nie jest dla każdego...




piątek, 20 marca 2015

Najtrudniejsze w szkoleniu.

No właśnie, co jest najtrudniejszego w szkoleniu?

Łatwa jest praca z szczeniakiem, który ma dobre popędy i socjal.

Trudne jest porozumienie z psem dorosłym, z nawykami. Znalezienie klucza do niego, dobra motywacja, aby pies miał fajny kontakt z przewodnikiem i żeby praca z człowiekiem sprawiała mu radość.
Aby pies zrobił wszystko dla kromki chleba czy groszka suchej karmy... aby chciał się bawić zawsze i każdą zabawką.
Trudne jest także niezłoszczenie się na psa. Czasami nauczenie jednej pierdołki, która jest łatwa a nam nie wychodzi.Czy mamy duże oczekiwania, a nie robimy kroku do przodu. Chcemy dużo a pies nie nadąża i nie ogarnia.
To jest trudne... takie zgranie się z psem...
... ale najtrudniejsze to...
zakończenie treningu w odpowiednim momencie. I nie, nie chodzi mi o moment, kiedy pies już nie ma siły i jest wybiegany. To kiedy?
Otóż jeśli pracujemy nad czymś długo, po wielu próbach, w końcu się udaje i jesteśmy szczęśliwi to właśnie wtedy, kiedy pies się rozkręcił i nakręcił na piłkę, jest w największej fazie pobudzenia to wtedy. Kiedy wykonał jakieś zadanie idealnie to wtedy. Zakończyć pracę, kiedy pies ma satysfakcję z dobrze wykonanej roboty, sowicie nagrodzony.

Trening powinien trwać krótko i kończyć się zanim pies się znudzi, spadną mu chęci, zmęczy się. Dla mnie najtrudniejsze to właśnie wyważenie w czasie. Zwłaszcza jak malutkimi kroczkami idziemy do przodu, pies robi postępy, nawet te najdrobniejsze, a człowiek z tego się cieszy i co robi? a zróbmy to jeszcze raz, no przecież przed chwilą tak pięknie coś nam wyszło. Oj gorzej coś zrobił, ale to co, zaraz na pewno będzie idealnie... to jeszcze raz. I to w moim przypadku jest błędne koło. Bo to, że raz coś wyszło na fajnym nakręceniu, nie znaczy, ze drugi raz i to po razie też się uda i to w takim stopniu. Jak coś nie wychodzi zaczynamy się frustrować i pies odbiera te emocje i zamiast iść w coraz lepszym kierunku, cofamy się. I jak zakończyć sesję z uczuciem niepowodzenia? Przy czym pies zaczyna się męczyć, spada koncentracja, dokładność i wychodzi zamiast ogromny sukces i krok milowy to porażka i uczucie totalnej beznadziei.

To jeszcze raz, co robimy? cieszymy się z każdych postępów i monitorujemy czas sesji treningowych. I kończymy w momencie, w którym najtrudniej tego dokonać.
I żeby nie było ja też naginam tą granicę i bardzo często tego żałuję, ale pokusa jest taka wielka. No, ale praca z psem polega przede wszystkim na pracy nad sobą. Życzę wszystkim tak silnej woli, że powie koniec w stosownym momencie.

I zasłużony odpoczynek i pełen relaks!

czwartek, 12 marca 2015

Ja chcę tego psa!

Czytając różne fora, grupy czy po prostu podczas rozmowy z znajomymi o psach, często spotykam się z pewną sytuacją. Ktoś kto chce psa, jakieś rasy, wzoruje się przede wszystkim na zdjęciach jej przedstawiciela i czyta opisy.
Super, fajne i mądre podejście do sprawy. Ale czy to aby tak do końca dobrze wygląda?


Kierowanie się samym wyglądem jest po prostu nieporozumieniem. Zwłaszcza szczeniaki tak słodko wyglądają, że od razu chce się jednego wziąć, nie bacząc, że taki pies totalnie nie pasuje do naszych warunków. Niektóre dorosłe psy swą urodą także zachwycają i jest to bardzo zgubne. Toteż dlatego tyle psów rasowych/w typie rasy jest w schroniskach. Jakaś rasa się podoba to kupuje się jej przedstawiciela, a potem jest zdziwienie, że ten pies totalnie się nie sprawdza.
Choć moim zdaniem, ludzie zaczęli czytać opisy ras. No i fajnie, tylko ile prawdy w tych opisach jest, przecież nie każdy przedstawiciel rasy odwzorowuje w 100% wzorzec. Nie wspomnę o tym jak pięknie te rasy są opisywane. Ale jak ciężko doczytać się tam wad. Nie wspomnę o zapotrzebowaniu w życiu codziennym.

No i tu jest pies pogrzebany...
Żeby zdecydować się na jakiegoś psa określonej rasy to najlepiej poobserwować je na żywo. Jak się zachowują w domu, na spacerach, co uwielbiają robić, a co niekoniecznie. Czy na spacerach preferują kontakt z przewodnikiem, wręcz domagającym się roboty, czy po prostu pies sobie, a Pańcio sobie. Jaki stosunek mają do innych psów. Ważny jest także temperament. Jest różnica między temperamentnym owczarkiem a molosem. Sprawdzenie, czy wielkość takiego psa nam odpowiada. Tak samo dane cechy w jednym przypadku są pożądane,a w innym niekoniecznie. I przede wszystkim, do czego ten pies jest tak na prawdę nam potrzebny i ile czasu i pieniędzy możemy na niego przeznaczyć.
Najlepiej umówić się na spacer z właścicielami czy hodowcami, to da nam jakiś pogląd na psa.
Oglądanie filmików na YT także są przydatne, ale też bardzo zgubne. Trzeba je wziąć z przymrużeniem oka, zwłaszcza te z treningów, bo żaden pies nie rodzi się wyszkolony, on ma tylko predyspozycje, które w różny sposób można wykorzystać.

W miocie trafią się bardzo różne psy, spokojniejsze, aktywniejsze, dominujące itp. Dlatego hodowca pomoże wybrać odpowiedniego osobnika, jednak to nadal jest przedstawiciel jakieś rasy i to trzeba mieć na uwadze.

I będąc już przy tym temacie, to biorąc szczeniaka trzeba uważnie obserwować zachowanie matki, jeśli coś nas niepokoi to po prostu odpuścić sobie tego psa. Lękliwość, agresja, nerwowość itp., te cechy mogą zostać przekazane szczeniętom.

Ostatnimi czasy miałam dość z mojego punku widzenia, dziwną sytuację, która zainspirowała mnie do napisania tego posta. Mianowicie, znajomi rodziców chcą Owczarka Niemieckiego i przyjechali do nas. Mnie w domu nie było, do tego to był czas, że moje psy były niewybiegane. Dlaczego? pisanie pracy i remont, do tego miałam w ten weekend zjazd no i wszystko się nagromadziło i psy były 2-3 dzień na bezrobociu. Cóż czasem i tak się zdarza. Wracając do meritum sprawy, psy zostały wypuszczone na podwórko i był szał ciał, chaos i totalna burda. Psy biegały na pełnym speedzie w około, szczekając i piszcząc i nie słuchając nikogo. Oczywiście było nam mega wstyd za psy, jednak dało to obraz jaki Owczar jest na prawdę. Bez kolorowych zdjęć i pięknych opisów, ale niewybiegany i mega pobudzony.
Na koniec napiszę tylko, że Państwo Ci nadal chcą Owczarka Niemieckiego i jak widać, wiedzą czego chcą. I to jest dla mnie świadomy wybór. Bo w tym wszystkim chodzi o to, aby życie z psem było przyjemnością, dopełnieniem, współgraniem i ogromną przyjaźnią i miłością, a nie drogą przez mękę.



czwartek, 5 marca 2015

Wracamy...

Przepraszamy, że trochę nas nie było na blogu... FB częściej odwiedzaliśmy, bo było bardziej po drodze.
Powodem naszego zniknięcia był goniący mnie termin z oddaniem pierwszego rozdziału pracy. Ale klika długich i ciężkich dni i na styk udało się oddać. Na domiar złego, obecnie mamy remont w domu, więc czasowo także jestem ograniczona. Jednak wypada napisać, co tam się u nas dzieje, niby nic ciekawego...

Otóż nasza Gandzia, młodziaszek w stadzie, skończył 3 lata, był tort, były świeczki, a wiec była wyżerka. Zadziwiające jest to, że jak szybko leci, pamiętam tą małą kulkę, to morze łez, zwątpienia, załamania i totalnej depresji przez małego smrodka... Dzisiaj patrząc na to z perspektywy czasu, jak ja wtedy mało wiedziałam. Siedząc tyle lat w Owczarach, byłam pewna czego mogę się spodziewać przy szczeniaku. A wszystko szło na opak, nie potrafiłam sobie poradzić z najmniejszymi pierdółkami, bo tak bardzo różnił się od Sonii. Żeby było zabawniej, nadal nic nie wiem, bo nigdy nie wiadomo z czym przyjdzie mi się zmierzyć..
Także świrze, życzę Ci wielu lat życia w dostatku.
***

co jeszcze u nas?
Ciapuś dostał ksywkę Rambo. Choć mi Killer bardziej odpowiada... Cóż w pełni sobie na nią zasłużył. Ciapoław jest rozpieszczony do granic możliwości, jemu się wszystko wybacza i to jest baaardzo złe. Owczary o takim skandalicznym zachowaniu nie mogłyby nawet pomyśleć...

i takie przemyślenia mnie wzięło...
Chwilami się zastanawiam i wspominam. Jak to było jak była tylko Sonia z Ciapkiem. Jakie życie było ustabilizowane, wręcz nudne i przewidujące. Jedyny problem to było spotkanie obcych psów, bo suka wtedy miała większe odpały, żeby bronić Ciapka. I to wsio.
Decyzja o 3 psie, wprowadzenie do stada i moje oczekiwania były wręcz normalne. Eksterierek, niewymagający i od małego prowadzony.
A to się okazało, że to istny tajfun jest. Nie ma czasu na nudzenie się z nim.
Np. Sonia i Ciap na spacerze to jak zwierzyna jest blisko to wyczują nosami, chcą pociągnąć słowna korekta i jest ok. Czasami się zawąchają, ale to po psie widać. A Gandzia? widzi WSZYSTKO! Byłam na spacerze z Gandzią i Ciapulcem. Ogrodzenie sąsiada się skończyło, Ciap maszerował w miarę blisko, a G. stanął, wyprężył się i PACZY. Szedł mi koło nogi i się zatrzymał. Wracam, zobaczyć co też tam jest, a tam nasz kot. I już pod kopułą mu się dymiło, bo co tu zrobić. Na moje hasło odpuścił i szedł dalej. Spoko. W oddali, gdzieś tam leciał zająć i też dopatrzył, to samo. Choć zauważyłam, że nie startuje tylko patrzy na mnie i czeka, aż go zawołam i nagrodzę. Ciap obu przypadków nie zauważył, suka podejrzewam, że też nie widziałaby. Później idziemy dalej i w pewnym ogrodzeniu jest dziura i już widzę, że ciekawski nos prowadzi go.... mój głośny wdech i psu się odechciało kombinować. Sam spacer na fizjologię to zrobi swoje i potem mu się nudzi, bo jak to tak tylko iść i paczy co chwilę na mnie, próbuje nawiązać kontakt. Oczy świdrują itp. Kiedyś go zaskoczyłam i powiedziałam noga jak pięknie maszerował, bliziutko na kontakcie a para to aż huczała z niego.
No i taka Gandzia szuka wyzwań na spacerze i co wymyślił?jak zrobi siku to czasem wierzga łapami. Ostatnio, za 3 razem jak tak wierzgał to kłębek trawy wyleciał w powietrze i co to się działo. Tak mu się spodobało, że odwalił taniec kretyna robiąc kółka i ciągle wierzgając i ziemia leciała na wszystkie strony i to szczęście na psim pysku. Ciap to się wziął z ewakuował. Jak żałowałam, że na spacery chodzę bez telefonu...
I takie akcje zdarzają się dość często... Ostatni jechał pociąg i już bacznie obserwował, sąsiad bramę otworzył to też zapuszczał nosa, po ciekawe zapaszki. Nie ucieka, nie łazi, nie oddala się, nie wpada w pogoń,nie pobudza się ale jest zainteresowany.
Coś mu się w dekielku poprzestawiało i tak się szarpał ze mną, że jak się zawziął to za każdym razem przegrałam.
Soniula pies, który ma wsio w zadzie, idąc na flexi to idzie do przodu i co chwilę spogląda do tyłu, czeka, czasem przychodzi i znowu się oddala. Coś się dzieje!
Taki Ciap jak owczary dostają KONGi to aż się trzęsie, bo pysznotki on też dostanie. A byli fachowcy w domu, Ciap dostał zabawkę napakowaną tuńczykiem, ciastkami pieczonymi i różne smakowitości i nie ruszył od rana. Dopiero później jak wszystko do miski mu przełożyłam. Masakra, że też mi się taki dziwoląg trafił. Dziwne, smaczki wcinał aż się uszy trzęsły :)


Taki big love mamy w stadzie :)