wtorek, 19 grudnia 2017

Newton

Czyli po naszemu Nitek, albo Nitro.
Taki sobie papik do nas przyjechał, a raczej sama sobie go przywiozłam, taki Jack Russell Terrier.
Trochę szaleństwo, trochę decyzja rozumu, no i tak wyszło.

Obecnie papik przestawił wszystko do góry nogami. Jest z nami już 2,5 tygodnia, a wprowadził ogromną rewolucję w domu, w życiu.
Cóż mogę o nim napisać?
Niewiele.
Potrafi spać, wyciszyć się.
Ale jak się wyśpi i naje i wysika i wykupcia to dostaje wściekdupy. Biega, szaleje, wszystko łapie w zęby, rozrywa i szarpie, co tylko wpadnie w pyszczek. Nie przebiera czy to gumowa zabawka, supełki z ubrań, szarpaki czy szafka pod telewizor albo nogi od stołu. Uwielbia papcie. Kradnie wszystkie, szarpie nimi, zanosi na swoje miejsce i obgryza.
Jak przyjechał to lizał. Lizał po rękach, po buzi. Teraz już nie wie jak się liże, teraz WSZYSTKO gryzie :(
Podoba mi się, że nosi wszystko w pyszczku, również zabawi przynosi i oddaje do ręki. Czyli to co w psie uwielbiam. Szybko się uczy, co mi się podoba. Ale też ma straszne strachy. Boi się tirów, a co odwrażliwię go na ten dźwięk to albo popada i jest charakterystyczny szelest, albo przejeżdża i spuści powietrze, albo pojedzie karetka czy straż na sygnale. I od nowa zaczynamy imprezę. Ale w myśl zasady, że zawsze do przodu to się nie poddajemy. I dzięki codziennej pracy są efekty. Jednocześnie, człowiek nie zdaję sobie sprawy, że mieszka w tak głośnej i tłocznej okolicy. Tym samym, jak moje psy się dostosowały, że na nich to wrażenia nie robi. A papiś mieszkał w ciszy i spokoju, także trochę przeskok jest.
Topornie nam idzie uczenie czystości. Ale twardzi jesteśmy i damy radę.
Z Poczwarami ma kontakty mocno ograniczone. Bo on mały i delikatny jeszcze i bardzo ruchliwy, co pobudza niezdrowo Owczarki. Także znowu tuptamy małymi kroczkami. No i papik to zbój jest, bo łapie Gazika za ogon, przechodzi pod nim. A pamiętajmy, że Gandi to panikarz. Za to Sonii z pyska jedzenie próbuje wyjadać. Sonii, która urodziła się po to, aby jeść.
Jednak nasze motto to ciągle do przodu, także nie załamujemy się takimi drobiazgami. Wszystko sobie wypracujemy, a na razie budujemy solidne podstawy. Bo najważniejszy ma być człowiek i jak będą solidne fundamenty to zbudujemy każdy dom, zamek czy pałac i nic nam nie będzie straszne.

Aleee odradzam brać papisia na zimę. Spontan, spontanem, ale z tą pogodą obecnie to mamy przerąbane... Mimo to fajny jest ten Nitek. Wesoły piesek z niego. Daje mi wycisk, uczy nowych rzeczy, odkrywam w sobie nieznane pokłady cierpliwości i na pewno mamy z nim wesoło. I tak bardzo chwilami przypomina Ciapka i serce choć obolałe, stara się nie łamać...

Ps. przy okazji uroczyście przepraszam Gazika, jak to o nim brzydko mówiłam kiedyś. Bo zdawało mi się, że jest najgorszym papisiem jaki mi się trafił... Nitek wali go na głowę, przez swoje durne terierze pomysły. Tym samym hasło, że każdy mój kolejny pies jest gorszy, nadal jest aktualne. Chyba przyciągam psie wariaty.

niedziela, 26 listopada 2017

Modne słowa w kynologii

Siedząc od lat po uszy na różnych psich forach, można dostrzec, że co jakiś czas modne jest używanie pewnych słów. Niby nic dziwnego, co więcej, fajnie że wzrasta wiedza u opiekunów psów,a bym bardziej idzie nurt wśród szkoleniowców. Niestety w pewnym czasie granice są przekraczane, a słowa nadużywane, co daje błędny wydźwięk. Każdy je powtarza i czytelnik jest wręcz zalewany tym, co akurat jest modne, a niekoniecznie rozumie o co w tym chodzi..

Pozytywne szkolenie
Pamiętam te parę lat temu, jak weszło propagowanie pozytywnych metod szkolenia. I szał totalny na krytykowanie kolczatek. Wszystko trzeba było odpracować pozytywnie, a jak się nie udało, to znaczyło, że nie potrafisz tego dobrze zrobić.Zalewanie przysmakami, gdzie psy były wręcz przejedzone i słabo zmotywowane. Piłki rzucać nie wolno, bo pies się zestresuje. Czyli duże nastawienie na psa, ale czasem zapominanie o ich pierwotnych potrzebach.
I do dzisiaj ten nurt się utrzymuje, choć coraz więcej można dostrzec, że ludzie aż tak ślepo nie wierzą, że są jedne jedyne metody szkoleniowe, a do prowadzenia psa trzeba wprowadzać kreatywność. Również, zwiększa się świadomość o występowaniu zakazów i korekt. I trzeba pamiętać, że kara dla psa to nie bicie czy ignorowanie. Pod ten temat należy również podciągnąć kliker, z którym ja się nie zaprzyjaźniłam.
Klik-smakołyk, klik-smakołyk i różnie to wygląda. Idea jest dobra, ale nie zawsze udaje się odpowiednio utrzymać motywację psa na pracę. A już totalnie mnie bawią przeciwnicy stosowania klikera i ich tłumaczenia,jak to człowiek nie zdąży kliknąć jak pies biegnie pod samochód. To jest efekt krytykowania, jak o temacie nic się nie wie. To może tu napisze sprostowanie. Otóż kliker służy do ZAZNACZENIA momentu, w którym pies prezentuje pożądane zachowanie i jest oznaką nagrody, czyli tak, dobrze robisz. Oczywiście nie każdy musi być klikerowcem, ale musi potrafić odpowiednio uargumentować swoje stanowisko.
Ja jestem całkowicie za szkoleniem pozytywnym. Zwłaszcza jeśli po drugiej stronie widnieje szkolenie tylko na kolcach, walenie nimi w psa, bo nie potrafią zmotywować psa do pracy, pokazać co i jak ma zrobić. Tak samo jak zakładanie kolczatki, bo pies ciągnie lub pisanie jak to my, ludzie powinniśmy być Alfą dla swojego psa. Wtedy zawsze będę twardo stać za szkoleniem pozytywnym. Choć są wg mnie takie problemy, że o wiele lepszym wyjściem jest użycie kolczatki, mimo wszystko.


Praca z psem
Swego czasu był szał, że każdy pies sprawiał problemy. I każdy pies owy problem musiał przepracować. Tym samym było multum postów, jak to pies codziennie ciężko pracuje z człowiekiem. Nie ważne efekty, sukcesy czy porażki. Pies pracował. I to słowo było bardzo nadużywane. Każdy spacer to była ciężka praca, mimo, że faktycznie ani tam współpracy z przewodnikiem, ani problemu, ani wysiłku psa. Ot zwykły spacer. No, ale nikt nie mógł się przyznać, że idzie tylko na spacer, a pies przecież ma problemy. Jednocześnie każdy był super przewodnikiem, szkoleniowcem i behawiorystą w jednym i znał się najlepiej na problemie i na tym jak go odpracować. I nie wolno było nawet zasugerować, że coś można poprawić, bo jednak szwankuje komunikacja.
No i przy okazji tej pracy z psem pojawia się druga strona medalu. Czyli psy problemowe, które bujają się któryś rok z kolei z niepożądanym zachowaniem. I wszyscy piszą, że jest poprawa. Zawsze do przodu. Taaa, tylko czy faktycznie metoda jest tak dobra, żeby z małym problemem, który się kumuluje i urasta do wielkiej rangi, bujać się latami. I nadal coś tam nie jest idealnie. No, ale przecież liczy się praca z psem. Ojej Pimpuś dzisiaj tylko 3 razy szczeknął na innego psa, jest poprawa bo ostatnio to tak z 4 mu się zdarzyło.Nie, on wcale się nie rzuca z furią, wcale.Do szkoleniowca oczywiście nikt nie pójdzie, bo sam z problemem sobie poradzi.

Dla mnie praca z psem to coś więcej niż codzienny spacer. Praca to szkolenie pod sport, pod realną pracę psa, ale też uczenie, komunikacja z psem. Nie jest to spacer na pola i z powrotem, gdzie człowiek jest targany za drugi koniec smyczy. To chodzenie łapa w łapę z człowiekiem, gdzie jest komunikacja i pies uczy się lub utrwala jakieś komendy. Aby pies zmęczył się psychicznie poprzez naukę, ale też fizyczne, gdzie się wybiega. Nikt nie pisał, że fajnie ćwiczą, że spędzają efektywnie czas, że się szkolą. Pies pracuje to znaczy wykonuje coś za co dostaje wynagrodzenie jak przysmaki czy inne nagrody.

Socjalizacja
Swego czasu był totalny szał na socjalizowanie psów, zwłaszcza szczeniąt. Pies musiał być WSZĘDZIE, z każdym się przywitać, z każdym się bawić. No, a niestety nie na tym polega szeroko rozumiany socjal. Jak to nie chodzisz codziennie w pięć różnych miejsc, pies nie jest targany po bazarach, sklepach, wybiegach, rynkach a na dokładkę nie zaczął jeszcze ćwiczyć SPORTU.No cóż, najważniejsze to robić z głową. powolutku bez spiny, a najważniejsze w socjalu to relacja z przewodnikiem na różnych płaszczyznach. A nie ślepo puszczanie papika ze stadem psów. Lepiej wolno, stopniowo, małymi kroczkami niż przeboźcować psa.


Samokontrola
Któż o niej nie słyszał? bo ja wielokrotnie. I jest polecana na wszystko. I nie byłoby w tym nic złego, bo zamiar ogólny jest bardzo dobry, tylko nie zawsze się ona sprawdzi. Samokontrola jest dobra w momencie, kiedy pies ma totalną fazę na piłkę czy żarcie czy na inny bodziec. Aby opanować psa  i jego emocje, bardzo dobrym pomysłem jest ćwiczenie spokoju. Natomiast szereg ćwiczeń widziałam,kiedy wprowadzenie samokontroli nie jest najlepszym pomysłem.Psy są znudzone,niezmotywowane a jedyny nawał ćwiczeń to zamknięta i otwarta ręka. A przecież jest tyle możliwości. I nie należy robić jej dla samej zasady.
Mi samej zajęło bardzo dużo czasu, zanim zrozumiałam ogólny wydźwięk samokontroli. Nie mogłam znaleźć odpowiednich artykułów ani filmików, gdzie miałabym to dobrze wytłumaczone. I sensu nie widziałam w wielu tych ćwiczeniach. Dopiero dotarło to do mnie,że owszem, też ćwiczyłam z moimi psami kontrolę nad emocjami, ale nie w taki sposób, jak ogólnie jest propagowany. 

BARF
Teraz to słowo jest najbardziej popularne jako dieta na wszystko. Nie powiem, bo mam psy na BARFie i w niektórych przypadkach przestawiałam na krótkie okresy na suchą karmę i różnice były widoczne, zwłaszcza to co z psa wychodziło.Ale też zrozummy innych ludzi, dla których takie karmienie jest kłopotliwe. Czy jeśli pies ma poważne problemy z trawieniem lub czy ogólnie zdrowiem. Przy czym karmy z linii weterynaryjnej czy z dobrej jakościowo składem psu pomagają. I jednak mniejsza krzywda dzieje się psu, który jest na dobrej suchej karmie, która mu służy i przyswaja niż na źle prowadzonym BARFie. Pomysłowość ludzi, którzy kombinują z podawaniem surowego mięsa i dodawanie różnych cudów czy bez stosowania supli może psu zaszkodzić. Tak samo przy wyjazdach, gdzie człowiek ciągle stresuje się i myśli, gdzie kupić psu coś do jedzenia. Tak samo, jak jest problem z kiepską dostępnością różnych rodzai mięs. Także zamiast hejtować, może warto zapytać się, dlaczego ktoś w ten, a nie inny sposób karmi swojego psa. Ja, mimo, że od lat mam swoje psy na surowym to ciągle czytam o jakiś nowościach, co chwila jakieś newsy się pojawiają. I dlatego dziwi mnie taki nacisk na tą dietę, patrząc, że nie każdy chce się ciągle edukować.



Z mojego punktu widzenia, słowa te zyskały na modzie przez lata. Wiem jednak, że do dnia dzisiejszego są używane. Owszem, nic ich z słownika nie wykluczy, jednak, tak jak pisałam, mądre używanie i wszystko jest na czasie. Ale kiedy wchodziło nowe słowo to nastąpiło zachłyśnięcie się nim, dopasowane do wszystkiego, z efektem miernym.Także nie dajmy się zwariować. Ja nie neguję, ba sama stosuję te metody i zwroty, jednak róbmy to poprawnie.

niedziela, 29 października 2017

Przygoda z jeżami

Dzisiaj będzie mało o psach, jednak dużo o zwierzętach. Tym razem dzikich. A dokładnie o jeżach, a raczej małych jeżykach. Dzieci, które nie dość, że urodziły się za późno to na dodatek zostały osierocone. Tym bardziej, że zostały znalezione w okresie, kiedy u nas szalał orkan Ksawety. Czyli ogólnie to na starcie miały przerąbane i bez pomocy, były praktycznie bez szans na przeżycie. A zima już tuż, tuż...
Jaki jest jeż, każdy widzi
Śmiałam się, że przeszłam przyspieszony kurs obsługi jeża. W półtora tygodnia zaznajomiłam się z tymi zwierzątkami, musiałam się dokształcić, aby nie zrobić im większej krzywdy. Dlatego dużo szukałam w internecie informacji o jeżach i tak trafiłam na profil Fundacja Igliwiak - Pogotowie dla jeży. Po przeczytaniu materiałów, dostosowałam miejsce, jedzenie i opiekę nad jeżami. Nawet jednemu wyciągnęłam kleszcza, a co,kozak jestem. A także zadzwoniłam do schroniska, co robić. I tak znalazła się Pani, która przezimuje bezpiecznie te trzy maluchy. Merytorycznej wiedzy nie mam, a to czego sama się dowiedziałam znalazłam na stronie fundacji, po drodze zahaczając o inne strony i grupy. Dlatego nie chcę powielać tych informacji, opiekowałam się nimi na tyle, ile byłam w stanie. Jednak na dłuższą metę wymiękłabym, dlatego zwróciłam się o pomoc. Zostały mi wspomnienia, więc zapraszam do obejrzenia zdjęć naszych tymczasowiczów.

Takie bystre i buszujące w truskawkach
Jeżyk nr 1
Jeżyk nr 2
Jeżyk nr 3, najmniejszy i najbardziej potrzebujący pomocy
Dobranoc

poniedziałek, 2 października 2017

Wykład z p. Zofią Mrzewińską

Na wstępie chcę napisać, że Was, moich ulubionych czytelników, bardzo przepraszam. Chciałam na bieżąco wszystko opisywać, co się u nas dzieje, pisać własne komentarze na aktualne tematy, jednak najpierw wszystko w głowie muszę sobie poukładać. A jak już piszę posta to chcę to mieć jakoś uporządkowane, aby dało się to choćby  miło przeczytać. Toteż często robię tak, że zapisuję luźne myśli w wersji roboczej, do której muszę wrócić. No muszę i wracam, ale są to działania dość odległe w czasie, za co mi wstyd. Obiecywanie poprawy to najgorsza z możliwych opcji, bo dochodzi uczucie zawodu i jeszcze większego wstydu, że jednak słowa się nie dotrzymało. Mam nadzieję, że mimo wszystko nas czytacie, jak już pojawiają się nowe posty. Im większe plany, tym to wszystko się rozjeżdża i nie ma jak tego poskładać. Ot życie. I tym samym na wykładzie u p. Zofii byłam w czerwcu i dopiero dzisiaj wróciłam do tej notki i nadrabiam wszystko. Tyle czasu, tak ważna wiedza dla mnie, sobie po prostu przeleżała. Zwłaszcza, że trochę się u nas dzieje, przecież nie leżymy ciągle na kanapie.

Pani Zofii Mrzewińskiej, mam nadzieję, że nikomu przedstawiać nie muszę. Jak dla mnie i pewnie całkiem sporej liczbie psiarzy jest to autorytet. Ogromna wiedza, którą dysponuje jest podparta wieloletnim doświadczeniem w pracy z psami. A w środowisku owczarkarzy konieczne jest znanie choć części książek czy artykułów, które napisała. To jest jak amen w pacierzu. Musisz znać, bezdyskusyjnie.

Ja i wielu mi podobnych zaczynało od książek jak "psim zdaniem", "jak rozmawiać z psem" czy "na drugim końcu smyczy", tak samo jak obowiązkowy był zestaw artykułów i bardzo sławny blog o wychowaniu Raszki. Bez tych podstaw było bardzo ciężko w komunikacji z psem. Niby człowiek coś wie, ale no właśnie, niby. A tak mamy jasny drogowskaz, którą drogą iść. Oczywiście nie każdy musi się ze mną zgadzać, ba ostatnio dowiedziałam się, że niektórzy behawioryści nie zgadzają się z tymi metodami szkoleniowymi. Jednak każdy ma prawo wyboru i podążania swoją ścieżką. Ja idę tym tokiem.

Panią Zofię poznałam na zlocie, gdzie prowadziła warsztaty z szkolenia i pracy węchowej, ale to było 5 lat temu. Dlatego, gdy przeglądałam facebooka i natrafiłam na wydarzenie o wykładzie w mojej okolicy, od razu się zapisałam.

Teraz sobie pomyślicie, skoro znałam prawie na pamięć książki oraz widziałam już jak pracuje z psami to po co pojechałam? otóż moi mili, żeby poszerzać wiedzę. Jak? Te pięć lat temu miałam inny pogląd, inaczej to widziałam. Nabrałam doświadczenia i zaczynam zauważać niuanse w szkoleniu, które kiedyś nie istniały dla mnie. Słuchanie wykładu, który porusza aktualne nowinki, po prostu otwiera oczy. Czasami po prostu trzeba dobitnie pokazać palcem, bo inaczej nie zwrócimy na to uwagi.

Jednocześnie zostało pokazane, że szkoleniem psa można się bawić i modyfikować pod siebie, czerpać z tego przyjemność. Nie chodzi o dłubanie szczególików w jakieś komendzie, czy robienie komend tylko pod zawody czy egzaminy. Ba, nie jest ważne, aby zrobić z psa maszynkę do wykonywania ćwiczeń. A jednocześnie jak wiele tracimy, gdy z psem nie robimy nic. Najważniejsze jest to, żeby z psem współpracować, bo po to został stworzony. Aby nagradzać go możliwością wykazania się, wykorzystania tego w co pies został obdarzony od natury. Jak wiele psich zachowań jest dla nich naturalne. Jednak zabawa zabawą, ale pies doskonale wie co od niego wymagamy.
Bo najważniejsze to się dobrze bawić!

Taka anegdotka: 
Swoją drogą to najboleśniejszy face plam złapałam te kilka lat temu na zlocie, jak to nie wiedziałam, że przynoszenie przez psa różnych przedmiotów jest dla niego naturalne. Gdy pies aportuje piłkę to nie dlatego, że go tego nauczyliśmy jako kolejnej sztuczki, a po prostu przekierowaliśmy jego instynkt na zdobycz zastępczą. No, teraz sami widzicie, jak człowiek się musi natrudzić, aby dostrzec pewne rzeczy. Tak to było 5 lat temu, a do dzisiaj sobie nie dowierzam, jak mogłam coś takiego wymyślić. Owszem, różne sposoby nauki przynoszenia zabawki miałam opanowane. Taki psikus losu.

Mam piłkę, piłeczkę, piłuuuusię
I jestem z siebie dumna, chyba pierwszy raz. Podczas wykładu pani Zofia mówiła o rzeczach, które są ważne w szkoleniu i wychowaniu psa. Różne sposoby uczenia i wplatania w to zabawę. Były poruszane tematy, czego warto psa uczyć, a czego nie ma w podręcznikach. I teraz popadnę w samozachwyt, ale według tych instrukcji uczyłam małego Gazika, dzięki czemu mam teraz fajnego psa. Może i nie wykonuje mega szybko poleceń, czy bez perfekcyjnej precyzji, ale sposoby podejścia do psa, pokazuje, że pies ma frajdę z wspólnie, aktywnie spędzanego czasu. Wszak nie każdy ma sportowe aspiracje, ale są tacy ludzie jak ja, lubią pracę z psem.

 To co mnie zdziwiło to zaskakujące oko do psów. P. Zofia potrafi wyłapać małe szczegóły w zachowaniu psa, widzi to co ja, kilkanaście lat młodsza nie widziałam, a patrzyłam na tego samego psa. Także podkreślę raz jeszcze, że jest to szkoleniowiec z ogromną wiedzą, którą powinniśmy garściami czerpać.

wtorek, 22 sierpnia 2017

Psie emocje w domu

U nas dom służy przede wszystkim do odpoczynku i spania. Psy mają zapewniony spacer, czy wysiłek psychiczny i fizyczny poprzez różne aktywności. I dzięki temu w domu są zrelaksowane i nie nosi ich. Sielanka. Ale są i takie chwile, że pogoda nie teges, czasu brakuje, mamy psa rekonwalescenta czy tysiąc pińcet wymówek, bo dopadło nas życie. I pies funkcjonuje i nie narzeka, daje radę. Ale wiadomo, czegoś mu brakuje i zaczyna smęcić.
W związku z tym są rzeczy, które dopuszczam w domu, a są takie, że no sorry, spadaj piesku.
wspólne leżakowanie

Na jakie aktywności się zgadzam w domu?
Przede wszystkim na takie, gdzie emocje nie szaleją. Jak pies ogarnia, co i jak ma robić.
U nas to jest mizianie. Kiedy pies chce kontaktu z człowiekiem, polegający na spokojnym głaskaniu. Zwłaszcza Gazika to wycisza na wielu płaszczyznach. On tego potrzebuje jak tlenu. Ale i tu mamy komendę "starczy" i pies odchodzi się położyć na kocyku. Ten pies nie ma włącznika STOP i będzie stał i miział się i miział i miział. Potem wchodzi na kolana i udaje biednego, niekochanego i nieszczęśliwego szczeniaczka. To co, że waży 35kg. Co więcej, jak jedna osoba skończy to idzie do drugiej i nie ma końca. Wtedy konieczne są komendy.Tak samo jest z wchodzeniem na łóżko. Na moją komendę wchodzi i schodzi. A jak sam się wpakuje? to przymykam na to oko, co więcej mówię mu, że ma się położyć i leżakujemy razem. Jednak jak ja schodzę z łóżka (choćby idę po aparat) to Gandi zbiera kuferek. Sam nie poleży na łóżku, nawet zachęcony.
Ostatnio sobie ze mną leżał pod kocykiem. Gorąco było, ciasno było, ale jego to nie zraziło, bo najważniejsze to być jak najbliżej człowieka.
Wymagam wykonywania komend zanim dostaną kolację, przysmaka czy coś smacznego z lodówki wylatuje. Czasem jak sobie chrupie kostkę, dziamdzia piłkę czy ukradnie z pokoju według niego, cenną rzecz, to ma mi to przynieść do ręki. Nie gonię po domu, nie krzyczę, nie wyrywam z pyska. Proszę, aby oddał mi to do ręki, a zaręczam go, że mu się to opłaci.

Jak jest pora jedzenia i pies zaczyna się upominać to wstaję i idę szykować żarełko. Ale żulenia przy stole, czy dobijanie się do lodówki, bo nie smakuje mu to co w misce jest, no to no sorry, odsyłany z kuchni osobnik jest. Wybrzydzania nie toleruję. Oczywiście, jeśli dostanie nowość i nie przypasuje mu to to rozumiem, ale jak zna jakieś mięsko bardzo dobrze i sobie zaczyna dumać nad miską, to trudno żarełka nie będzie.
Jeśli chcę coś w domu poćwiczyć to robię wstęp i zakończenie.
intensywne wyciszenie

Czego sobie w domu nie życzę?
Wymuszania pracy i innych aktywności. Pies dostaje memłaka, żeby zmęczył paszczoszczęki to ma leżeć w swoim miejscu i dziamdziać, a nie przychodzić i wciskać piłkę. Albo kładzie mi ją na kolana i oczy mu świecą i mówią: "MÓW DO MNIE". Kiedy wyczekuje, wręcz prosi, daj mi jakąś robotę. Ja chcę to robić. Rzuć mi piłkę a ją przyniosę. Poprzeciągamy się szarpaczkiem czy innym pluszakiem znalezionym w innym pokoju? To widać, jak psem miotają różne emocje, pobudzenie.

Ja oczywiście wszystkie takie zalążki nagradzam, wszak zależy mi na współpracy z psem. Jednocześnie, po nagrodzeniu wydaję komendę "na miejsce", czy "idź się położyć". I wtedy szybko analizuję, a jak pies sobie grzecznie leży czy drzemie i nie skojarzy czynności to zbieram się na dwór, aby spuścić parę z psa.

Nie pozwalam się z psem bawić, bo wtedy pies szaleje. A jak coś robić to na sto procent, a nie lelum, bo lelum. Z drugiej stron nie wyobrażam sobie aportowania piłki na płytkach czy szarpaniem się na śliskiej powierzchni. A na tym polega u nas zabawa, a nie ciamkanie się z psem.
Tak samo nie ma zabaw między psami w domu. Nie zgadzam się na to, bo o wypadek czy kontuzję wtedy bardzo łatwo. Chcą się bawić to wywalam je na dwór.

Chcę zwrócić uwagę na dość istotne elementy. To ja mówię psy kiedy ma mi przynieść jakiś skarb, aby wyeliminować pilnowanie zasobów. Jednocześnie jeśli pies coś sam z siebie proponuje to nie kontynuuję. I przede wszystkim, moja w tym głowa, aby pies nie miał dostępu do skarbów na własną łapę. Najważniejsze to jest to, że pies zaczyna kombinować, bo mu się nudzi. Kiedy energia nie jest spożytkowana, wtedy łapki chcą przebierać, a trybiki chodzą na wysokich obrotach. Wtedy, moim zdaniem lepiej wziąć psa na jakiś dłuższy spacer, coś poćwiczyć, czy dać zabawki na wyciszenie niż nakręcać go na zabawy w domu. Nie ma nic fajnego w tym, że pies jest pobudzony w domu, nie potrafi się wyciszyć i jest nieznośny. Nie ma się czym chwalić, bo to nie jest fajny pies do roboty, a pies, który ma problem i to duży. Jeśli pies ma się w czymś wykazać to niech tam daje z siebie 150% mocy, a w domu niech się po prostu zrelaksuje. On nie może być ciągle w trybie pracy, bo jego właściwa praca nie będzie tak zadowalająca, bardzo chaotyczna, rozkojarzona, a pies nie będzie się czuć komfortowo.

Jednak dużo zależy od psa. Patrząc na stopień pobudzenia Gazika, ma on większy rygor. Bo wiem, że jak mu poluzuję to klepki w głowie bardzo szybko mu się poprzestawiają i mam problem na zawołanie. Z Sonią też postępuję ostrożnie, bo jak zwietrzy korzyści to robi się upierdliwa, zwłaszcza, gdy w grę wchodzi jedzenie. I nie ma co ukrywać to Ciap miał przywileje i spora część zakazów go nie dotyczyła. Z jednej strony był mały i na więcej miał pozwolone, a z drugiej on miał fenomenalny przycisk on/off. Kiedyś o tym nie wiedziałam, ale z biegiem czasu dostrzegłam to. I dzięki wyznaczonemu czasu na zabawę to w domu to był anioł. Spał, był przytulanką i żadne głupstwa się go nie trzymały, ale jak wiedział, że idziemy aportować piłeczkę to budził się w nim szatan. Dlatego najważniejsze to poznanie psa. Jaki jest, jaki ma poziom pobudzenia i jak szybko potrafi się wyciszyć. Czy akceptuje zasady, czy je nagina.

Czy są wyjątki?
Niech pierwsza osoba rzuci przysłowiowym kamieniem, która zawsze i wszędzie jest konsekwentna. Konsekwencja w wychowaniu psa jest bardzo ważna i to jest niepodważalny argument. Ale my też jesteśmy tylko ludźmi i jak pies przytarga zabawkę do łóżka, kiedy leżymy chorzy czy zacznie nas zaczepiać to kto nie ulegnie?
Kiedyś Gazikowi świeciły się gały, ja wiedziałam o co chodzi. Jako, że dawno nic nie robiliśmy to mnie pokusiło. I zrobiłam w korytarzu chodzenie przy nodze. No i wtedy wyszło mu fenomenalnie, za co też został nagrodzony na bogato. Psu nie odwaliło, wszyscy żyją, a co człowiek ma trochę radości to jego.

Ja nie doradzę i nie powiem ,jakie kto ma mieć zasady. Każdy musi sam wiedzieć na co można psu pozwolić, a na co nie. Jednym psom nie zaszkodzi, kiedy będą proponować pracę i może to trwać latami, a są takie, które zaczną się fiksować. Najważniejszy to zdrowy rozsądek i znajomość swojego psa.

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Nowy członek rodziny?

Ciapek odszedł w styczniu i przeżycie żałoby musiało swoje potrwać. O ile na początku nie chciałam kolejnego psa, bo tak serce bolało. Co więcej, źle czułabym się, ciesząc się z szczeniaka, wiedząc, że mam go tylko dlatego, że odszedł Ciapek. Inna sprawa, że wychowanie papisia to nie lada wyzwanie, gdzie przewodnik musi się w 100 procent zaangażować i poświęcić. Niestety to nie był chwalebny okres w moim życiu i jednak bardziej wolałam się zakopać pod kocykiem niż socjalizować i zwiedzać z szczeniakiem świat.

Ale wiadomo, w końcu zacznie kiełować myśl o kolejnym członku rodziny i tak było u nas. Na początku miotałam się bardzo, bardzo. Chciałam psa, ale nie wiedziałam jakiej rasy, bo już chciałam kolejnego rasowego. I to teraz i na ten czas, nie czekać. I też nie miałam sprecyzowanego celu, do czego i co będę z tym psem robić. W miarę dojrzewania do decyzji, próbowałam dowiadywać się w różnych miejscach czegoś więcej o danej rasie. A brałam pod uwagę kilka ras, a każda totalnie się różniła. Dlatego dużo nie myśląc zaczęłam podpytywać w  środowisku, począwszy od właścicieli po hodowców.
Czy ja się znowu chcę w to pakować?
Ps. najlepsza piłka dla szczeniaków, lepszej chyba nie ma

Pisałam e-maile do hodowców, dopytywałam na grupach rasowych, próbowałam rozmawiać z właścicielami tej rasy, nawet w okolicy szukałam przedstawicieli, aby wiedzieć z czym to się przysłowiowo je. Z czasem zaczęłam bardziej świadomie podchodzić do wyboru, czego oczekuję i co mi się w psie podoba, a czego kategorycznie nie chciałabym. Dowiadywanie się o chorobach, typowych zachowaniach i problemach oraz jakie mają wymagania.

I ja nie wiem jak u innych to wygląda, ale ja zakochana jestem w Owczarkach Niemieckich, więc mogłabym o nich rozmawiać godzinami. Mówiąc na co zwracać uwagę, o typowych problemach i jak się zachowują i czego potrzebują.

W efekcie moje poszukiwania skończyły się na stwierdzeniach, że psy o jakich myślałam nie są dla mnie. Choć padło wiele słów, na wstępie usłyszałam, że moje poczwarusie pożrą biednego szczeniaka. Bo wielkie, bo groźne, bo taka rasa. I nie napisała mi tego jedna osoba, a kilka. Cóż, mi się zrobiło najzwyklej na świecie przykro. Dlaczego? ciągle pokazuję moim psom, co mi się podoba w ich zachowaniu, a co nie i konsekwentnie w to brnę. Jestem pewna moich psów, bo są karne i usłuchane i musiałabym być głupcem, aby dać psom wolną łapę, zwłaszcza przy szczeniaku. Oczywiście wszystkie rasy są bardzo trudne, aktywne, temperamentne, ruchliwe, nawet nadpobudliwe i standardowo inteligentne. A ja mam tylko owczarki niemieckie, więc co ja tam mogę wiedzieć. Chwilami odniosłam wrażenie, że lepszy odbiór uzyskałabym, gdybym pisała, że nigdy psa nie miałam. Co więcej, nikt mi nie uwierzył, że mam bardzo aktywnego psa, co zakrywa o nadpobudliwość. Pisząc to miałam nadzieję, że jednak bardziej przychylnym okiem na mnie spojrzą. W efekcie wyszło, że napewno nie wiem o czym piszę. Nie ma co ukrywać, że pewne rasy są tylko dla wybrańców, którym zapewne nie jestem.
Ciapek wychował każdego szczeniaka

Podjęłam inną decyzję. Wycofałam się totalnie z eksperymentów z nowymi rasami. Poszłam po rozum do głowy i podpytałam osoby, które mnie rozumieją. Co więcej, które siedzą tak samo jak ja w owczarach no i doradziły mi. Mimo, że sama jeszcze się trochę miotam, to jednak już wiem na czym stoję. Szczeniak pojawi się, może przy dobrych wiatrach jeszcze w tym roku, ale pewniejsza opcja jest, że nastąpi to w przyszłym roku. Do końca nie mam sprecyzowanych planów, ale zalążki moich myśli powolutku, powolutku się kształtują.

Dziś mogę napisać, że gdy odchodzi pies to trzeba to przetrzymać. Wiem, że mi jest łatwiej to pisać, bo nie zostałam kompletnie bez psa. Jednak, gdy serce płacze, nie powinniśmy podejmować tak ważnych decyzji. Owszem większość ludzi podejmuje i sobie szczęśliwie z tym psem żyją. Jednak, ktoś kto podchwycił życie z pewnym rodzajem psa, pod względem temperamentu, osobowości, potrzeb jak i ma jakieś swoje plany, które nawet nie mają formy, a jedynie mglistą powłokę to lepiej aby nie podejmował decyzji pod wpływem chwili.Obecnie etap z różnymi rasami uważam za zamknięty. Teraz chce mi się z tego śmiać, ale wtedy byłam bliska załamaniu. Dowiedzieć się, że jest się beznadziejnym w ogarnianiu swoich psów, uwierzcie, do miłych nie należy. Zwłaszcza, gdy chce się świadomie brać kolejnego psa. Szukałam psa podobnego z wyglądu/charakteru do Ciapka, jednak drugiego takiego samego psa nie znajdę. Dlatego ten pies był bardzo dla mnie szczególny i na zawsze zostanie w moim sercu. Jednak trzeba iść dalej...

Jeden dorosły i dwa szczeniaki. Wszystkie równego wzrostu. Ale Gandi już wiedział z kim trzeba przystawać.

poniedziałek, 31 lipca 2017

Nie polecam psiarzy!

Zbierało się, zbierało, aż nie wytrzymuję. I muszę napisać, że ktoś kto posiada psa, niekoniecznie posiada jakąkolwiek wiedzę. I mimo głośno okazywanej miłości do swojego Fafika czy innej Pusi, tak naprawdę nic o psach nie wiedzą, tudzież mają wiedzę sprzed kilku wieków. 


Nie, pies nie jest małym człowieczkiem w futerku. Nie, nie jest dzieckiem i nie powinien tak być traktowany. Pies nie jest także żywą maskotką. Ani opiekunką, ani śmietnikiem, ani ozdobą w pokoju czy podwórka. Pies to żywa istotna, która odczuwa ból i emocje. Zwierzę, które ma swoje potrzeby. Prościej się nie da powiedzieć niż jak: żre, sra, śpi, a do tego potrzebuje ruchu i jakiegokolwiek szkolenia. Tylko 5 czynności potrzebuje do szczęśliwego życia. A ludzie potrafią tak namieszać i wydziwiać, że psy nawet nie mają zapewnionego podstawowego bytu.

Co mnie wkurza?
Sławetny zestaw, czyli smycz automatyczna, zwaną flexi i kolczatka. Myślałam, że to jest szczyt, ale nie, moi drodzy. Jest jeszcze gorzej, bo tego zestawu używają jak z psem na rowerze jadą. Kolce i rower to już standardzik. Ciągnięcie starego psa na kolczatce, żeby szedł szybciej również zwaliło mnie z nóg. Tak samo jak używanie kolcy na psich dzieciach. I co tam, trzeba pochwalić się zdjęciem jak trzy miesięczne dziecię śpi na boku, w domu i ma założone kolce. Albo psy, którym te kolczatki wiszą jak korale. Jest jeszcze kolejna opcja, czyli kolce powywijane na zewnątrz, żeby Fafisia nie bolało. Widziałam też założone kolce i obrożę i to razem pozapinane, poskręcane jakoś na jednym karabinku jak dla kunia. Kolczatka źle założona i źle używana. W jakim celu? a bo się nauczyć musi, bo ciągnie, bo tysiąć pińcet wymówek, które są stekiem bzdur.

Coś co doprowadza mnie do szału to nie sprzątanie po swoim psie. To już jest normalka. Idzie człowiek chodnikiem i musi uważać, aby w coś nie wdepnąć. I jako jedna z niewielu chodzę z woreczkami, a potem z całym urobkiem wracam do domu. Mój pies, moja morda i moja kupa. Skoro ja potrafię sprzątnąć to co innym szkodzi? Kiedyś widziałam starszego pana, który chodził o kulach i sprzątał po swoim psie, czyli się da. A potem płacz i lament, bo psy są wszędzie źle widziane. Kiedyś mi się oberwało jak Sonia robiła siku, wiadomo jak to suczka, musi przykucnąć. I pewna Pani huknęła na mnie,że mam TO posprzątać. Naprawdę psiarze nie są pępkiem świata i nie każdy zachwyca się gównem psa, zawłaszcza obcego. Chcesz, aby milej na Ciebie patrzyli? małymi kroczkami pokazuj, że pies to nie jest zło konieczne.
Mieszkam na obrzeżach miasta i nawet przed domem, na chodniku miałam do sprzątnięcia kupy. Ładne kwiatki przed płotem? Taki był zamysł, a w efekcie były podeptane i wiecznie podlewane przez samce. Naprawdę tak ciężko ogarnąć psa, aby szedł po chodniku, a nie jak mu się podoba? Aby podprowadzić psa na zielony skrawek, aby tam załatwił swoje potrzebny, zamiast komuś pod nosem?

Łoś na łosiach
Branie psa, szczeniaka obecnie przyprawia mnie o gęsią skórkę. Jestem w różnych lokalnych grupach i to co tam się dzieje to Łooo Panie! Jak szczeniaki są pomieszane z jakimś rasowcem to ludzie prześcigają się, piszą bardzo emocjonalne posty, jako to dzieci czekają na tego papisia. Szybko rezerwują, żeby ktoś takiej okazji sprzed nosa komuś nie sprzątnął. Oczywiście muszą być do rozdania, za darmo. Wszak nikt nie wyda złamanego grosza na psa. Nie wspomnę, skąd tyle szczeniaków od mixów po totalne kundelki się bierze. Po co pilnować, sterylizować. Przecież znajdą się głupcy, co te szczeniaki wezmą. A na końcu płaczliwe posty, że trafią do schroniska. Albo podrzucają komuś obcemu, przecież odpowiedzialność najlepiej zwalić na kogoś innego. 
Psy rodowodowe z stowarzyszeń też rozchodzą się jak świeże bułeczki. NIKT, nikt nie pyta o rodziców, o zachowanie, badania, wyszkolenia. Ba, biorą psa z rodowodem i myślą, że są Panami świata.Im taniej tym lepiej, a już najlepsiej byłoby, gdyby były za darmo. A na końcu to jestem ta głupia, co tyle hajsów na psa wydała. I jeszcze się targują, bo przecież drooogo.

Wkurzają mnie metody wychowawcze. Bicie psa za nieposłuszeństwo. A tu przeciągnie mu ze smyczy, tu za kolce go pociora. Stawianie wysoko poprzeczki. Pies nie przyniósł rzuconego kamienia, bęcki. Pies ciągnie na smyczy? bęcki. Pies nie przyszedł na zawołanie? bęcki. Nie szkolą, nie uczą, nie nagradzają psów, ale do karania są pierwsi.Najpierw nie pokażą czego oczekują od psa, zamiast dać psu wsparcie,kiedy się pogubi, zamiast być razem z psem w trudnej sytuacji to pies dostaje bęcki.  Praktycznie za wszystko. Pies zgarnął łomot od innego psa? zamiast pomóc psu, który jest przerażony to co dostaje? zgadnijcie, tak, bęcki! Z drugiej strony są ludzie, którzy z psami NIC nie robią. Żadnych spacerów, czy prób współpracy. Szczęście, że niektórzy biorą te psy na ten rower, ale też porywają się na żywioł. Psy oszczekujące wszystko, gonienie, rzucanie się. Żarty się kończą, jak mam przejść nieopodal takiego psa. Zwłaszcza jak widzę, że właściciel ostro walczy, aby nie glebnąć i nie być przecioranym np. po ruchliwej ulicy. I teraz naprawdę, sama nie wiem co jest gorsze.

Karmienie psów. Z jednej strony psy dostają albo totalne resztki z obiadów i mają za to dziękować, a drugie znowu dostają super suchą karmę za miliony monet z wprost nieproporcjonalnym składem do ceny. Hiciorem jest podawanie psu paszy przeznaczonej dla świń, takiego totalnego śrutu. Psy pijące kawkę razem z właścicielem, pyszne szyneczki czy wytworne kiełbaski. Po drugiej stronie te co dostają nagotowanej kaszy czy makaronu razem z gotowanymi kośćmi z kurczaka. Czasem nawet bez mięsa, bo po co. Najlepiej surowego gnata psu rzucić i niech żre, naje się tym, tiaaa. Ale wszystkie psy są piękne! Dlaczego? bo spasione. Grube, leniwe i jak jeden mąż szybko męczące się.Choć bardziej mówi się o nich, że dorodne, pokaźne.

I najgorszy kaliber, czyli oszczędzanie na psie. Do weta nie pójdzie, bo za drogo. Wszak pies sam się zdiagnozuje, wyleczy a hajs jest zaoszczędzony. Tudzież leczenie psa ludzkimi ZAKAZANYMI dla psa lekami, a skutki są opłakane i czasem tragiczne. Po co tracić pieniądze na porządne i odpowiednie akcesoria skoro można kupić jak najtańsze. Zbyt małe, ciasne, niewygodne. Kaganiec typu tuba na spacery do parku. Psy nie mają porządnych i ocieplanych bud.
Jednocześnie pojawiają się łowcy biznesu, którzy na psach chcą robić hajs. Ma psa, najczęściej w typie rasy i koniecznie musi rozmnażać. Przecież pies musi na siebie zarobić. Przecież, dlaczego człowiek nie może sobie dorobić, takie ciężkie czasy. Ludzie, zanim zaczniecie powoływać nowe psy do życia, najpierw douczcie się, bo ten temat jest tak obszerny, że spokojnie cały post można o tym napisać.

Ludzi nie interesuje, co pies czuje i jak mu pomóc.Pies ma być grzeczny, nie sprawiający problemów wychowawczych i najlepiej, aby nic od człowieka nie chciał. Zero zainteresowania, domagania się zajęcia, spędzania wspólnego czasu i bliskości człowieka. Dla wielu pies to tylko kolejny gadżet. Wszyscy mają psa, teraz są modne i na czasie to dlaczego ktoś tam nie może mieć?

Pies jest psem, mięsożercą, stworzonym do współpracy z człowiekiem. Zwłaszcza Owczarek Niemiecki. I tak mnie boli, jak widzę te biedne psy, które na spacery nie wychodzą, człowiek z nimi nie pracuje. Jak bardzo one niszczeją.

Pytanie, czy to są psiarze? Nie, to są totalni ignoranci. Niestety ich jest o wiele więcej niż tych ogarniętych, świadomych psiarzy.
Jestem całym sercem psiarzem. Zwłaszcza zakochanym w Owczarkach Niemieckich. I jednocześnie jak bardzo w tym społeczeństwie jestem niezrozumiana...
Gandi z nowymi koleżankami
Pies powinien być dobrem luksusowym. Aby móc wziąć psa powinny być jakieś szkolenia czy podstawowy elementarz, koniecznie z egzaminem sprawdzającym wiedzę. Niestety to jest idylla.
Obecnie wiedza jest na wyciągnięcie ręki, ale trzeba mieć chęci, aby po nią sięgnąć.
Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że ten post przeczytają osoby ogarnięte w temacie. A Ci co go powinni przeczytać, niestety tego nie zrobią, wszak wszystko wiedzą najlepiej.

sobota, 8 lipca 2017

Fotoksiążka od Saal Digital Polska

Wiele osób, zwłaszcza wśród psiarzy, mówi o zainteresowaniu fotografią. Kiedyś ta moda dopadła i mnie.Wtedy to były czasy, kiedy robienie zdjęć zwykłą cyfrówką nie satysfakcjonowało mnie. Zdjęcia były kiepskie i za bardzo z tego aparatu nie szło wyciągnąć lepszych ujęć. I tak poszłam do pracy i za pierwsze zarobione pieniądze kupiłam, potocznie zwaną, lustrzankę. Ot, nic specjalnego, ale zdjęcia wreszcie wyglądały ładnie. Psy zaczęły się dobrze prezentować na zdjęciach,a nie jako wyblakłe, często rozmazane COŚ, bez składu i ładu.
Zdjęcie po lewej stronie jest z zwykłego aparatu cyfrowego, po prawej z "lustra".
Oba psiaki za TM :(
Mając nowy aparat, trochę liznęłam wiedzy z książek i artykułów o fotografowaniu. Zależało mi, aby te zdjęcia zachwycały, ale nigdy nie miałam aspiracji, aby w tym kierunku iść. Sama obróbka często jest dla mnie czarną magią, którą nie sposób pojąć. Jednak dla mnie najważniejsze było uchwycenie pięknych chwil z moimi psami. Jako piękna pamiątka i setka wspomnień.

Zawsze mówiłam, że zdjęcia w plikach na komputerze są fajne i szybko można je przeglądnąć. Za to wydrukowane na papierze mają w sobie o wiele większą moc. Pozwalają na chwile się zatrzymać, pomyśleć, wrócić wspomnieniami do momentów w jakich zostały zrobione. Ale ja nigdy moich zdjęć nie wywołałam. Znalezienie albumu i aby to wszystko było ładnie ubrane w całość było zwalane na dalszy plan. Zawsze coś mi nie pasowało,a to okładka, a to przemieszczanie się zdjęć, naderwane koszulki. Nie, szukałam czegoś innego i tak wpadł mi w oczy pomysł z fotoksiążką. Ale znowu to jest drogi, jednorazowy wydatek. I o wiele większy problem. Czy moje zdjęcia się nadadzą? w końcu nie mam profesjonalnych zdjęć, psy nie pozują jak w reklamach, nie mam poprzerabianych, gdzie jedno jest bardziej wyostrzone, coś usunięte, coś dodane. I oczywiście zwątpiłam, czy ta fotoksiążka wyjdzie ładnie. Co więcej,widząc własne zdjęcia, bałam się wydania takiej kwoty i opcji, że to będzie kompletna klapa.
jedno z ważniejszych dla mnie zdjęć

A ostatnio na FB wyskoczyła mi reklama, że Saal Digital Polska szuka testerów do fotoksiążki. Mówię sobie, że spróbuję, a co! Choć od razu zaznaczyłam, że fotografem to ja nie jestem. I jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że dostałam kod na 125zł. I zaczęło się wybieranie, przebieranie zdjęć. Próbowałam przerabiać po swojemu, ale ostatecznie poszły zdjęcia gołe, prosto z aparatu. Tak, wiem. To było ryzykowne.


Ale zacznijmy od początku. Najpierw wchodzimy na stronę http://www.saal-digital.pl/ i pobieramy program na komputer. Później go instalujemy, włączamy i wybieramy co chcemy czy fotoksiążkę czy inny produkt. W moim przypadku była to fotoksiążka i z boku miałam do wyboru dostępne funkcje wraz z ceną. Możliwości było bardzo dużo, począwszy od formatu i ilości stron, poprzez czy zdjęcia mają być matowe czy błyszczące, watowanie okładki, aż po to czy ma być widoczny kod kreskowy czy nie. Nawet opakowanie można było sobie kupić. Wszystko, dosłownie wszystko zależy od nas co się wybierzemy.

U mnie to był format 15x21 cm, czyli taki zeszyt w twardej okładce i zaszalałam i aż 38 stron sobie wybrałam. Na okładce zdjęcia błyszczące, a w środku matowe. Podsumowując dopłaciłam 25zł, bo trzeba doliczyć 20zł na przesyłkę i mam fotoksiążkę marzeń.

Założyłam sobie osobny folder, gdzie pododawałam ważne dla mnie zdjęcia i potem zaczęłam kombinować, jak powiększyć, zmniejszyć, obrócić, czy z przodu czy z tyłu. Opcji naprawdę było bardzo dużo, a ograniczała nas jedynie wyobraźnia.


Jedyne na co trzeba zwracać uwagę to na linie, aby tak dodać zdjęcia, aby nie było białych pasków u góry czy na dole. No chyba, że tak chcemy, można wybrać sobie kolor wypełnienia. Ja sobie zapisałam projekt, a także zrobiłam wersję w pdf, gdzie przeglądnęłam sobie,czy nie ma niedociągnięć, zdjęć krzywego dopasowanych itp. Jednak wysłałam projekt w pliku, w jakim zapisałam w programie, a nie w pdf.

ogranicza nas tylko wyobraźnia

Jak już wszystko powybieramy, klikamy "dodaj do koszyka", gdzie uzupełniamy dane, wybieramy dostawę, płatność i składamy zamówienie. Ja złożyłam w poniedziałek wieczorem, a w czwartek do południa paczka była u mnie. Czyli bardzo szybko. A jak odpakowałam to oniemiałam. Moja fotoksiązka wyszła pięknie, zdjęcia wyraziste, ładne, dopasowane. Kartki sztywne, dopracowane z najwyższą starannością.

Jeśli masz zdjęcia dobre jakościowo, ale bez przeróbek, jedynie dla własnego użytku i boisz się, że fotoksiążka nie wyjdzie to nie martw się. Zobacz jak u mnie to się wszystko zgrało i jaki jest efekt końcowy. Każdy jest indywidualny i ma zdjęcia, które są bliskie jego sercu. Zdjęcia, które wywołują wspomnienia, kiedy to wracają piękne chwile i są szczególne dla niego. Nawet jeżeli wspomnienia są bardzo osobiste, wręcz intymne, zaglądające wgłąb człowieka to warto z nich stworzyć własną fotoksiążkę i ułożyć z nich swoją ciekawą historię.

Bardzo dziękuję firmie Saal Digital za możliwość przetestowania fotoksiązki. Kontakt z firmą był bardzo przyjemny i podczas wymiany e-maili jak i wiadomości na FB. W razie jakichkolwiek problemów służą radą i odpowiadają na wszystkie pytania. Bardzo polecam!
Tył okładki i widoczny kod kreskowy. Nie przeszkadza mi to, a za tą cenę wolałam więcej stron.
 

czwartek, 29 czerwca 2017

Czym dla mnie jest szkolenie psów?

Szkolenie psów wg mnie to jest sztuka, niebywale trudna, jednocześnie sprawiająca dużo satysfakcji. Sztuka,która wymaga wiele nauki, samodoskonalenia się i cierpliwości. Przeczytaniu wiele książek,artykułów, spędzenia mnóstwa czasu na uczeniu się i obserwowaniu. Przebywanie z różnymi psami, analizowaniu ich zachowania i dostrzeżenie niuansów, które podpowiadają nam, co dzieje się w psiej głowie. Poznawanie rożnych poglądów,zmian nastawienia i udoskonalenia.
Czasem trzeba pogłówkować i znaleźć złoty środek

Ponadto, szkolenie psa wymagająca wiele wyrzeczeń, smażenia się w upale, taplaniu się w błocie, odmrożeń i przemoknięcia. Jeżdżenia wiele kilometrów, niedospania, zwalczania niedogodności.To walka z swoimi słabościami. I w tym wszystkim dochodzi uczucie, że mimo to nadal tak mało wiemy o psach. Taka to moim zdaniem sztuka, dla prawdziwych zapaleńców. To są lata ciężkiej harówki, gdzie zewsząd jest krytyka, śmiech i brak zrozumienia. To jest także wyrabianie sobie charakteru i uparcie dążenie do celu. Nie wielu ludzi na to stać. Często czuć gorzki smak porażki, bezsilność i powątpiewanie. Ale są takie osoby, które uwielbiają taplać się w błocie, w każdym warunkach spędzać czas z psem i się z tego dobrze bawić. Choć gorsze chwile dopadają człowieka to dobry motywacyjny kop sprawia, że chce się więcej i więcej. W tym całym zawirowaniu najważniejszy jest pies. Gdzie trzeba pomyśleć i wymyślić, jak nauczyć czegoś psa, bo nie rozumie standardowego podejścia. Trzeba w tej sztuce wykazać się kreatywnością, innowacyjnością i otwartym umysłem. To dostrzeganie sygnałów, które wysyła pies. Sztuka ta polega na umiejętnym prowadzeniu psa, balansowanie między nagrodami, aby zwiększyć motywację psa.

Tym dla mnie jest szkolenie psa, to nie tylko bieganie po tęczy i pławienia się w samych superlatywach. Za tym wszystkim stoi ostre tyranie. Tak właśnie wygląda życie, jeśli chcemy od psa czegoś więcej niż podawanie łapy i leżakowanie wieczne na kanapie.
Niekiedy rozwiązania nie są podane na tacy,a wymagają pogłówkowania
I tą drogą powinni przejść Ci,którzy zawodowo zajmują się szkoleniem. Niestety często zamiast uprawiania sztuki jest ciężkie rzemiosło.
Rzemiosłem jest dla mnie siedzenie w swoich  poglądach, w które się święcie wierzy. Zero nauki czegoś więcej, żadnego poszerzania horyzontów, brak próbowania zrozumieć samego psa. Szkolenie, gdzie wali się kolczatką, bo pies nie słucha, ignorowanie wysyłanych przez psa sygnałów uspokajających. Brak chęci wysilenia się i zastanowienia, czy dobrą metodą szkolę? Czy jest inna droga do osiągnięcia celu, aby poprawić komfort psa i dotarcia do niego? nie, bo jest jedna metoda, którą się klepie ciągle i ciągle, do każdego psa. Brak kreatywności i pomyślunku. Często wystarczy skończyć szybki kurs i już się jest gotowym, aby uczyć innych. Ba, aby założyć szkołę, nie potrzebujesz dokumentów potwierdzających kwalifikację. Co więcej, taka osoba nie potrzebuje własnego psa. To jest, moim zdaniem, ślepe zapatrzenie w siebie, w swoją nieomylność,a każdy głos, który krytykuje i mówi inaczej jest skreślany, tudzież wywalany z placu szkoleniowego. Ale nie tylko przemoc jest zła, złe jest również automatyczne wydawanie samych przysmaków psu. Nieodpowiednio nagradzanie psa, bez budowania motywacji i więzi. Rzemiosło to nie tylko podejście tradycyjne do szkolenia, ale także pozytywne metody. Bo przede wszystkim najważniejsze jest dobranie metody do psa, a nie odwrotnie.

Obecnie każda dziedzina ma artystów i rzemieślników.Wiem, że nikt od razu nie urodził się alfą i omegą, nikt nie wyssał z mlekiem matki podstawowej wiedzy, a już tym bardziej zaawansowanej o psach. Ale zastanówmy się, kim chcielibyśmy być i do tego dążmy.
Na smakołykach opiera się nauka

Przykro mi to stwierdzać, ale sporo już widziałam i czytałam. Jak to psy są szkolone. I przeraża mnie, nie to, że ciągle zmieniają się trendy, co rusz są nowe metody i kombinacje. Nie, to wszystko jest po to, aby wyciągać z tego wnioski. Mnie przeraża, jak ktoś kto zajmuje się szkoleniem jest ślepy na nowinki i udaje, że nie ma innych wyjść z sytuacji. Nie trzeba zgadzać się z każdym podejściem, ale trzeba mieć wiedzę o ich istnieniu i umieć argumentować swoje zdanie. Bo pomiędzy szkoleniowcem a przewodnikiem psa musi być dobra komunikacja. Aby przewodnik wszystko zrozumiał i aby szkoleniowiec potrafił wytłumaczyć, dlaczego jest tak a nie inaczej.

Artystami są dla mnie szkoleniowcy, którzy potrafią wydobyć cały potencjał z psa, a nawet więcej. Potrafią myśleć o psie,a nie tylko o kasie. Przede wszystkim szkolenie trzeba czuć,wiedzieć co i po co się robi. Rzemieślnicy odpukają parę spotkań, skasują i znowu organizują szkolenie.

sobota, 24 czerwca 2017

Spacer z psimi kumplami, czyli kilka słów o Gazika zachowaniu

W niedzielę byliśmy na spacerze z zapsionymi znajomymi, poznanymi przez internet. I tak rano zapakowałam Gazulca do samochodu, przejechaliśmy 30 kilometrów tylko po to, aby iść na spacer. Oprócz nas, był samiec labrador i dwie suczki, jedna to Mastif Tybetański.a druga to 4,5 miesięczny szczeniak doga kanaryjskiego.Mieszanka eksperymentalna.

Utopiliśmy piłkę. Kto pomyślałby, że chuckit fetch ball nie pływa? no nie my
 Bardzo obawiałam się tego spaceru, jak Gandi się odnajdzie i jak będzie zachowywać. Byłam przygotowana na wieczny bunt i burczenie. Co więcej, brałam pod uwagę opcję, że ten spacer skończy się szybciej niż w ogóle zacznie. Otóż Gandi to taki zbój. I to był jego pierwszy wspólny spacer z obcymi psami. Spacer, gdzie psy idą razem, łapa w łapę. Tym bardziej, że początek nie zapowiadał się kolorowo. Gandi potrafi minąć się na chodniku z obcym psem, ale taki kontakt trwa chwilę i do tego wzmacniam smakami. Tu sytuacja była o wiele bardziej skomplikowana.

Na wstępie oburczał i pokazywał ząbki na labradora. W efekcie robiłam z nim kółka w sporej odległości, aby przywykł do tego psa. Zanim ogarnął dupkę to przyszły dwie suczki. I burczenia i pokazywania ząbków nie było końca. Po prostu on nie wiedział jak ma się zachować. Jak dostał smaki to uspokoił się. Ale pojawił się inny, niespodziewany problem.

Gandi bał się pozostałych psów. Trzymał się z dala, iść za nimi nie chciał. A jak jakiś pies się zbliżał to odsuwał się. Ewidentnie czuł dyskomfort. Toteż nasi towarzysze poszli do przodu, a ja powolutku z tyłu sobie dreptałam z Gandim. Unikał wszelkiego kontaktu, pokazywał, że się ich boi. Jednak cały czas szukał mojego wsparcia. I wtedy pokazałam mu, że jesteśmy jedną drużyną i gramy do jednej bramki. Dałam mu wsparcia, jakiego oczekiwał, ale nie biadoliłam nad nim i się nie litowałam. Nie brałam na rączki, ani nie przerwałam spaceru. Pomalutku zaczęliśmy doganiać grupkę, ale Gandi nadal trzymał dystans.

Wszystkie psy zostały spuszczone ze smyczy, oprócz Gazika.
Pierwszym psem, do którego się przekonał to stonowana suczka mastifa tybetańskiego. Bardzo się zdziwił, jak szła koło niego, a on nie zauważył kiedy podeszła. Spojrzał na nią, a ona nie zwracała na niego uwagi. Powiedziałam "w porządku" i tak w niedalekiej odległości ona sobie szła.My też. Potem szczeniak zauważył, że helloł, na spacerze jest nowy psiak. I z iśćie szczeniacką delikatnością, przybiegła do nas. Gandi odskoczył, bo co to ma znaczyć. Ja szczeniorka pogłaskałam, a ona sama pokazywała Gazulcowi, że ma pokojowe zamiary, że chce się zapoznać i nie stanowi powodu do strachu. A jak się obwąchały to zaczęła się wesoła, normalna i zdrowa psia komunikacja. Szczeniak przełamał lody i Gandi zauważył,że przecież jest fajnie. Zaczęły brykać, zachęcać do zabawy i na prawdę było fajnie. I od tego momentu Gandi zakochał się w małym dożku kanaryjskim.

Ale, ale na spacerze był jeszcze jeden samiec!
O ile nie zmuszałyśmy do kontaktu, a wręcz odwrotnie, nie dopuszczałyśmy ich do siebie to był spokój. Ale samiec i szczeniak to były najlepsze kumple, znali się wcześniej i razem brykali. I jak szczeniorek poleciał do Gazika, to labrador też. I jak w dwóch obwąchiwało Gazulca to on poczuł się niepewnie, zaczął wycofywać. Nie pomagał fakt, że styl zabawy labka to poburkiwanie. I w pewnym momencie nie wiedziałam co się dzieje. I koniecznie leciałam z odsieczą do Gazika. Ale buntów nie było,stawiania się czy poburkiwania też nie. Co więcej, reszta spaceru minęła bardzo pozytywnie. Psy zaakceptowały się, każdy na swój sposób i nie było spin czy problemów.

Opisałam to dość obszernie, a w rzeczywistości to trwało z 20minut. Przez następne półtora godziny było brykanie, pluskanie się w wodzie, zaczepianie i szaleństwa. Gandi cały spacer był na smyczy, ale naprawdę krzywda mu się nie działa.

Prawie jak czołg w tą wodę wchodzi
Prawdziwą wisienką na torcie był powrót przez osiedle. Kilka domków, a na każdym podwórku pies, czasem nawet kilka. Wszystkie jak jeden mąż oszczekiwały nas. Co więcej, jeden podleciał do nas. A Gandi spokój, zero, null, nic. Ani pół burknięcia czy pajacowania. Ledwo zaszczycił te psy spojrzeniem. I taka dumna z niego jestem. Tyle lat pracy włożone w niego i zaowocowało. Normalnie, prawie w samozachwyt wpadłam. 

Podsumowując to była dla mnie ogromna dawka wiedzy i informacji o moim psie. Gandi taki kozak, ząbki pokazywał i ojej co to nie on, a tak naprawdę zaczął się bać towarzyszy. Widok był na początku dość przykry, ale jak widziałam jak malutkimi kroczkami przełamywał swoje lęki to pomagałam mu jak potrafiłam. Ostatecznie nawet nam to wyszło. Ba, na koniec spaceru Gandi leżał koło labradora, który wyraźnie pokazywał,że z moim paniczem to on styczności najmniejszej mieć nie chce.

Soniula na spacer nie pojechała z kilku względów, ale popołudniu i posiedziała w wodzie i poszła na spacer, także była zadowolona.
Jak byliśmy na dworze to Gazikowi wbił się kleszcz, po wewnętrznej stronie uda. Czyli w bardzo felernym miejscu, bo tuż przy jego świętości i męskości. Kleszczor wbił się i uschnął. Był taki malutki i w takim miejscu, że 40 minut wyciągałam go i nic, jak siedział, tak nadal tam był. Potem wyrwałam mu rękawiczkami i część została w środku. Próbowałam igłą wyciągnąć i znowu porażka. Bo miejsce zaczerwienione i pewnie obolałe i pies bardzo niechętnie godził się na moje kombinacje. No nic, zdezynsekowałam i zostawiłam. Gandi zaczął kuleć i inne atrakcje, że to wszystko skończyło się u weta na antybiotyku, bo powstało zapalenie.
Ale już wczoraj oglądałam udo i strupek z resztą kleszcza odpadł i nastała sielanka.

Maksymalne możliwości wejścia Gazika do wody... ani centymetr głębiej

czwartek, 8 czerwca 2017

Planet Dog hit czy kit?

Markę Planet Dog zna chyba każdy maniak psich akcesoriów. Zabawki te są pachnące miętą, ładnie wyglądają i kosztują krocie. Są zrobione z miękkiej gumy, elastycznie się uginają w psim pysku, a rozmiarowo też raczej każdemu przypasuje. Można więc rzec, że zabawki idealne. A jak u nas się one sprawdzają?
My mamy aż, albo tylko 4 zabawki z planet doga. Niby mało, ale pacząc na cenę to i tak sporo pieniędzy na nie wydałam.


Pierwsza pojawiła się u nas planetka papikowa, rozmiar M, którą dostaliśmy do testowania. Byłam nią oczarowana, bo bardzo mi się podobała, a psy zwariowały na jej punkcie. Myślę sobie, że to piłka idealna, bo taką była przez długi czas. Obecnie jest poobgryzania, nie pachnie, ale pies nadal uwielbia ją memłać i nosić i aportować. Nie jest popękana i nie ma innych ubytków jak tylko te brakujące kontynenty, nie ma również zniszczeń widocznych przez psie zęby. Również piętno czasu nie odcisnęło się na niej, bo kolory też nie wyblakły. Dodatkowo bardzo fajnie leci po dalekim rzucie w moim wykonaniu. Nie lubię jej dorabiać sznurka, więc jest zwykłą piłką do aportu, którą pies mało chętnie wymienia na inną. W rankingu najlepsiejszych piłek jest w czołówce. 

Drugą planetkę kupiłam, gdy się okazało, że wygrałam rabat na zakupy w Toys4Dogs. Postawiłam na seniorkową. Poczytałam opinie, że psy kochają i jest bardzo fajna, to się na nią skusiłam. W końcu, jak robi taki szał, to jak mogłabym jej nie mieć. A co więcej, poszłam za tłumem i kupiłam rozmiar L. I faktycznie, jest duża, a nawet bardzo. Piłka ta jest bardzo miękka, jakby galaretkowata, ale nie jest lekka przez wielkość, dodatkowo nie leci już tak daleko. Czasami wypada psu z pyska jak za lekko chwyci czy jest ośliniona. Niestety kontynenty też się odklejają, a białe elementy nie zawsze są białe. Ale pies ma na takie detale wyrąbane i dla niego liczy się to, jak piłka leży w pysku. Mimo wielkości jest to najbardziej pożądana piłka z wszystkich. I tu wygrywa memłanie i dziamdzianie, a pieseł bardzo ociąga się, aby mi ją przynieść. Niestety Gandi tak się podkręca, że przynosi mi ją całą oślinioną, tak dobrze się ją gryzie. I mimo to, nie widać na niej żadnych rys czy tym bardziej pęknięć czy c. 




I trzecim zakupem były warzywka, które Poczwarusie dostały na urodzinki. Poszłam w nie w ciemno, skoro obie piłki bardzo dobrze sprawdziły się do memłania, to zaszalałam. Bakłażan i marchew pojawiały się u coraz większej ilości maniaków, więc byłam pewna, że i u nas się sprawdzą. Niestety, moim psom nie przypasowały. Owszem na początku był szał i fajerwerki, ale ta fascynacja szybko uleciała, a zabawki zamiast być używane, leżały w kącie.



Do aportowania się nie nadają, sznurka też nijak nie idzie przewlec. Także nie podniosę w ten sposób ich atrakcyjności. Ale można wsypać przysmaki/suchą karmę czy co tam do popularnego konga wrzucamy i pies musi się trochę pomęczyć, aby dostać się do dobroci. Pod tym względem wygrywają z kongiem, bo są elastyczniejsze i milsze w pysku. Jednak puste leżą i się kurzą. A materiał mają podatny na przylegający kurz, choć wystarczy wodą opłukać i są czyste. Cóż, ostatecznie ich nie sprzedam,bo jestem maniakiem i serce pękłoby mi, także od czasu do czasu będę kombinować, aby łaskawe państwo rzuciło przychylnym okiem na te zabawki. Ale kolorki i wygląd mają bardzo fajny. I rozmiar z tej serii Panet Dog to właśnie przypasowały marchew i bakłażan. Może wygodniejsze byłyby karczoch czy truskawka? nie wiem, ale przejechałam się na tych dwóch i więcej raczej nie kupię, mimo bardzo ładnego wyglądu. No i nie ma co, chociaż na zdjęciach się ładnie prezentują, a to zawsze jakiś plus. Mimo okazjonalnego dziamdziania, nie są zniszczone, więc to też jest zaletą, bo mieliśmy też takie zabawki, gdzie pies ledwo wziął do mordy i się rozleciała.

Ostatecznie planetka dla szczeniaków i seniorów to był strzał w dziesiątkę. Jedne z najlepszych nabytków. Co więcej, z biegiem czasu nie traciły na atrakcyjności. Natomiast przy warzywkach się grubo pomyliłam. Będąc pewnym jakie moje psy mają preferencje i praktycznie każda zabawka jest brana do pyska, posłuchałam opinii innych. I tu moje psy pokazały mi, że bez względu na wszystko, nie wszystkie zabawki im pasują. A te warzywka może spodobają się kolejnym moim czworonożnym pociechom...w końcu u wielu psów się sprawdzają. Zobaczymy. Nauczka na przyszłość? pewnie nie, bo ja uwielbiam kupować psie zabawki.
I znajdę idealne do memłania w domu, na wyciszenie. Taki mam teraz cel.

środa, 3 maja 2017

Seminarium z p. Agnieszką Boczulą

Także byłam, widziałam, zobaczyłam i wyciągnęłam bardzo dużo wiedzy. Ale zacznijmy od początku...

Na szkolenie psów byłam obrażona kilka ostatnich miesięcy, a nawet lat. Po ciągu niepowodzeń, gdzie miałam problem z psem, a szkoleniowcy nie potrafili/nie chcieli mi pomóc. Odpuściłam temat całkowicie, wysiadłam. Ot zaszyłam się w naszym ogrodzie, naszej bezpiecznej przystani, tupnęłam nóżką i postanowiłam nie jeździć na szkolenia.

I tak sobie żyłam z psami... Aż nadszedł styczeń i odszedł Ciapek. I stwierdziłam, że coś muszę zrobić. I tak wpadło mi w oko, że będzie zorganizowane seminarium pod Poznaniem z p. Agnieszką Boczulą. Nazwisko bardzo znane w Owczarkowym towarzystwie, także zanim dobrze podjęłam decyzję to już miałam głosy, że WARTO. No to się zapisałam, a dopiero potem sobie pomyślałam, co zrobiłam. No i pojechałam jako obserwator, uzbroiłam się w zeszyt i długopis i muszę powiedzieć, że to była jedna z najmądrzejszych decyzji.

Poznałam nowe osoby, z którymi można godzinami rozmawiać o psach. W końcu psiarz z psiarzem się dogada. Spotkanie z różnymi psami, które wymagają innej pracy i podejścia, a jednocześnie każdy z nich chciał współpracować z człowiekiem. Taka fajna odmiana, jeśli ktoś siedzi tylko w Owczarkach Niemieckich.

A jeśli chodzi o wiedzę, którą wyciągnęłam to takie podejście do psa, aby każdy zrozumiał ( i pies i człowiek), o co chodzi. Aby też szkolenie było jak najbardziej zbliżone do naturalnego. Wytłumaczenie psu najprostszą drogą, aby wiedział co i jak ma zrobić, a przy tym wytłumaczenie nam, ludziom, skomplikowanego mechanizmu, co tam piesek sobie w główce myśli. I często to bywa tak, że nam się wydaje coś innego, a pies wyraźnie pokazuje, co jest nie tak. Każdy problem był przeanalizowany, znalezienie rozwiązania i przede wszystkim przećwiczenie tego. Czyli po prostu praca, praca i jeszcze raz praca z psem. Na tym to wszystko się opiera. Połączenie teorii z praktyką. I co najważniejsze, aby dobrać metodę do psa, a nie odwrotnie. Niektóre rzeczy wykorzystam i wprowadzę do moich łosi.

Część rzeczy znałam i stosowałam jak Gandi był mały, czyli nakręcanie na zabawkę, samą zabawę czy uczenie prostego chodzenia przy nodze. W każdym razie, cały przekaz był dla mnie jasny, bo podstawy w podejściu do psa znałam. Ale też były dla mnie nowości, których nie znałam i w życiu nie spodziewałabym się, że to jest tak istotne w szkoleniu psów.

Do tego p. Agnieszka jest osobą bardzo otwartą na pomoc innym, doradzi i porozmawia. Bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na to semi, bo spędziłam bardzo efektownie ten dzień. Pojechałam z pewnymi dylematami i dostałam bardzo cenne rady. Widziałam też metody szkoleniowe i radość psów, że współpracują z człowiekiem, jaka to jest wielka radość psio-ludzka. I ciągłe szkolenie, polepszanie relacji, kombinowanie, spędzanie wspólnego czasu, który jest podparty na dobrociach, ale w zaawansowanej formie, że aż mi się łezka zakręciła. Także chyba wracam do ćwiczeń. A nie tylko pitu, pitu, żeby coś porobić. Bo i mi tego brakuje, jak szlifowałam posłuszeństwo i psu, który aż się pali, aby coś porobić. Do tego muszę postawić z Gandziochem na socjal. I koniecznie zacząć pracę nad aportem regulaminowym, bo aż wstyd się przyznać, nadal leży on nie ruszony. Wiem, wiem, powinnam to zacząć już dawno, ale brakło mi chęci i motywacji. A teraz muszę się za to wziąć, jak jestem na fali. Złapałam też bakcyla i kusi mnie zapisanie się na jeszcze jakieś fajne semi, których jest coraz więcej. Warto zdobywać wiedzę i być otwartym na nowe rzeczy. Także polecam wszystkim, jeśli ktoś ma możliwości i chęci to naprawdę warto.

Nooo, a moje pieski zostały w domu i intensywnie leżakowały.

środa, 26 kwietnia 2017

Choroba nie wybiera

Tak to zazwyczaj jest, że jak jest dobrze to to szybko się sknoci i jest źle. Można nawet rzec, że już się przyzwyczaiłam, że co jakiś czas odwiedzamy naszą Panią weterynarz, pewnie z obawy, aby o nas nie zapomniała. Część zabiegów sama przy psach robię, ale z znaczną większością jednak pędzę do naszej Pani doktor. Lepiej dmuchać na zimne, bo im dłużej zwleka się z jakimś problemem to on się powiększa. I później zamiast naderwanego pazura mamy poważne zapalenie.

W pewną sobotę rano Ciapek spał jak zwykle u mnie na łóżku. Zwinięty był w kulkę w rogu łóżka i nic nie zapowiadało problemów. Aż chciał się rozciągnąć i skończyło mu się łóżko.Po prostu z niego spadł, dość nieszczęśliwie, bo na kręgosłup. Wstał, otrzepał się i z powrotem hycnął na wyrko. I było normalnie. W weekend były małe epizody jak to, że rozpędził się i nie trafił na rodziców wyrko czy przy zbieganiu z schodów, poplątały mu się łapki. Zrzuciliśmy winę na wiek, no i to nie był pierwszy raz jak w przypływie szału coś mu nie wyszło.

Aż nadszedł poniedziałek, a mój Ciapuś był nie wyraźny. Chodził zgięty w pół, a raczej leżał, bo chodzenie sprawiało mi bardzo dużo bólu, trząsł się, nie jadł, nie pił, stękał, jak go dotykałam. Pojechaliśmy do naszej Pani doktor i po badaniu dostał zastrzyki i tabletki do domu. Po prostu stłukł sobie kręgosłup.
Prześwietliliśmy kręgosłup, zbadaliśmy krew.I jedynie wyniki wątroby były trochę podwyższone.

I się zaczęło. Moje miejsce na spanie zostało przeniesione na dół, porozkładane psie kocyki i co chwilę wychodzenie na dwór.

Jak się polepszyło to wróciliśmy do mojego pokoju. Ale leki się skończyły a pies nadal miał nie prawidłowy kręgosłup. Kolejne zastrzyki i była lekka poprawa. Tzn. był zwolniony i nie chodził idealnie, ale trochę się kręgosłup wyprostował tzn. nie był już zgięty w pół.

Potem zauważyłam problemy z główką, była przekrzywiona na prawą stronę, oczko było dziwne. Tzn. nie mrugał nim, nie widział na nie, nie wodził wzrokiem za przedmiotem. I prawa tylna łapka zawodziła. Najpierw była opcja, że coś ma w uszku, ciało obce. Ale dostał głupiego jasia, dobrze oglądnięte i tylko kilka kłaczków było. One nie spowodowałyby takich problemów. Czyli problem neurologiczny. Przy okazji miał zrobione USG, obcięte pazurki, pobraną krew. Wskaźniki wątroby spadły i były prawie w normie. Okazało się, że miał trochę otłuszczoną wątrobę, co jest normalne w tym wieku. Czyli wszystko OK.

I w ten sam dzień, Ciapek miał pierwsze dwa ataki padaczki. Wieczorem w środę 4 stycznia. Pierwszy trwał ponad 10 minut. Przez 10 minut psa wyginało w różne strony, z pyska leciały litry śliny. Ale doszedł do siebie, a po dwóch godzinach, na spacerze był kolejny atak. Dostaliśmy kolejne leki.

I przy każdej stresującej sytuacji była obawa, ze znowu dostanie ataku. Kolejny pojawił się, jak goście pojechali. Potem były delikatniejsze, bo czasem wyginało psu głowę do tyłu i miał wzrok rozbiegany. Po zakryciu oczu ręką, szybko dochodził do siebie. Takich incydentów było sporo. Czasem wiedziałam, że ma atak, bo głową w coś uderzył, ale to trwało z 3 sekundy.

Skoro ataki pojawiały się, jak pies się zdenerwował to dostawał tabletki na uspokojenie, dość silne. Chodził pijany. Wpadał na ścianę, na choinkę. Chore oczko ropiało, i wpadały mu igliwia. Cały czas nie chodził po schodach, z czasem progi w domu były problemem.

Nie jadł niczego twardego jak karma, więc dostawał gotowane jedzenie, od końca grudnia.I to z ręki, bo miał problem z jedzeniem z miski. Głowa mu kiwała się na strony, trafienie w jedzenie nie było najłatwiejsze. Ale apetyt mu dopisywał, zjadał śniadania i kolację i mogę powiedzieć, że w sporych ilościach. Nie wybrzydzał jak przemycałam mu tabletki.

Mniej więcej od czasu ataków padaczki doszły trzęsiawki. Były mrozy i po każdym powrocie z dworu pies trząsł się, zawijaliśmy go w kocyk i w jakąś moją bluzę i czekaliśmy aż się uspokoi.

Później znowu wrócił wygięty kręgosłup. Pojechaliśmy do innego weta, który stwierdził porażenie prawej strony pyszczka, że na to oczko nie widzi, a drugie też nie najlepiej. Ogon klapnął. Z chodzeniem było gorzej. Miał jakby sztywność karku, bo nie mógł się położyć wygodnie. Tylko rzucał się na podłogę. Nie mógł się spokojnie położyć. Na dworze zaczął chodzić w kółko, zanim trafił na prostą, żeby iść dalej.
I kolejne leki.

W czwartek nawet nie cieszył się, że Pańcio przyjechał, nawet głowy nie podniósł.

W piątek rano tj.20 stycznia, wyniosłam go na dwór, zrobił dwa kroczki, siku i wróciliśmy do domu. Położył się i już nie wstał, nie reagował. Pojechaliśmy do weta i skoro pies je (rano i wieczorem po gotowanym skrzydełku indyka), robi siku i koopę i co najważniejsze, chodzi. Zrobił 3 kroczki w gabinecie to dostał 4 zastrzyki i dalsze leczenie.

Była poprawa, ale nie na długo.

Niestety w niedzielę wieczorem, wlazł pod suszarkę z ubraniami i dostał atak. Zaczął błądzić, nie wiedział gdzie i po co idzie. Położyć się nie mógł wygodnie, prosto chodzić nie mógł, tylko zarzucało go na boki. W poniedziałek rano kolejny. Zrobił siku i leżał. O 12.45 dostał bardzo silnego ataku padaczki, pierwszy raz skomlał i piszczał, do tego oddał mocz. Jak już wrócił do siebie to oczy miał nieobecne, leżał na kocyku i zero reakcji. Dosłownie po godzinie było taki sam atak. I już nie było żadnej reakcji. Leżał jak warzywko. Nawet oczami nie ruszał. I podjęliśmy najgorszą decyzję, pozwoliliśmy mu odejść, przy nas, w jego domu, na naszych rękach,

On tak strasznie cierpiał...

O. 14.40 jego serce przestało bić...


I tak w niecałe 1,5 miesiąca z zdrowego psa, pełnego energii i chęci do życia zrobił się totalny wrak. Bardzo szybko się zestarzał. I odszedł od nas.

To nie jest tak, że od samego początku po równej pochyłej się staczał. Nieee, były poprawy. Kręgosłup przestał wystawać, poprawiało się z chodzeniem, nawet główka się wyprostowała, ogonkiem zaczął machać. Raz nawet wszedł po schodach do góry. Dlatego ciągle się pocieszaliśmy, że z tego na pewno wyjdzie. Przecież są poprawy. Był czas, ze ataki się uspokoiły, zaczął więcej jeść, bo np. zjadł 1,5 skrzydła na jeden posiłek. Jak przy sikaniu podnosił łapkę, jak pogryzł twarde psie ciastko. Jednak choroba postępowała, najpierw jedno oczko, potem drugie. Wyniki miał dobre, bo kręgosłup ostatecznie był zdrowy, narządy przy badaniu USG prawidłowe, ciut tylko wątroba otłuszczona. Nawet wyniki z krwi, gdzie wskaźnik wątroby był ciut podwyższony wrócił bliżej normy.
 Przez problemy z chodzeniem obijał się o ściany, meble. Przez sztywność karku nie mógł wygodnie się położyć.Tylko bardziej rzucał się na podłogę. Przy atakach padaczki też obijał się. Na dworze czasem chodził w kółko, zanim dopiero wystartował na prostą. Chodził powolutku, potykał się i przewracał. Był ciągle asekurowany. Wszystko było zdrowe, oprócz głowy. Im dalej w las, tym miał więcej książkowych objawów guza mózgu. Przy delikatnym głaskaniu po głowie widać było, że głowa go boli, a dotyk trochę mu pomagał. Najbardziej zmyliło mnie zachowanie psa. Byłam pewna, że przy guzie mózgu pies będzie wykazywać agresję do otoczenia. A u nas było odwrotnie, stał się spokojniejszy, nie reagował agresją na nic, czy to ktoś do domu wszedł, czy u weta czy w jakiejkolwiek innej sytuacji.
Aby potwierdzić czy to był na pewno guz, trzeba byłoby wykonać specjalistyczne badania jak rezonans czy tomografia. Nie zdążyliśmy. Została jeszcze jedna opcja, a mianowicie sekcja zwłok, ale nie chciałam. 

Niech biega szczęśliwy i bez bólu w Tęczowym Moście.

Czułam się zobowiązana, aby takiego posta stworzyć. Pierwszy post na naszym blogu bez zdjęcia...

środa, 5 kwietnia 2017

Psie imprezy

Przy okazji niedawnych urodzin Soni i Gazika, chciałam poruszyć pewien temat. Ot moje przemyślenia, które chciałabym sobie jakoś uporządkować.

Czy kupowanie psu prezentów, pieczenie tortów i świętowanie z psem to gruba przesada, zaspokojenie własnych ambicji czy potrzeba serca?

Jasne jest to, że pies nie wie, że to akurat dzisiaj wypadają jego urodziny, ba on nawet nie wie co to jest. Także, jeśli ktoś tego dnia nie świętuje to psu przykro nie jest.



Jedni kupują multum obroży, szelek, zabawek i smaków. Drudzy wezmą psa na długi spacer, wyczochrają za uszkiem, poleniuchują razem na kapanie przed telewizorem. Inni zrobią kompleksowe, coroczne badania psu. W sumie ogranicza nas tylko wyobraźnia. Pytanie czy pies z wszystkiego się jednakowo cieszy czy po prostu urodziny to tylko pretekst, aby samemu sobie coś kupić.

Wiadome jest, że psu jest bez różnicy jakie szelki czy smycz będzie na dzielni nosił. O ile tylko nie powodują u niego dyskomfortu. Ot czy to będzie kolejna para szelek, różniąca się kolorem, dopasowania do najnowszych trendów czy to za miliony monet, jeśli psu będzie wygodne to będą mu się podobać. Albo wręcz odwrotnie, jeśli pies nie lubi szelek to i kolejne go nie uszczęśliwią. Także moim zdaniem, akcesoria spacerowe są dla nas prezentem. Jednocześnie fajnie jest kiedy pies ma coś znoszone i dostaje coś nowego.

Ale jeśli rzecz idzie o smaki czy zabawki, czyli coś, co pies sam z siebie korzysta jest moim zdaniem właśnie prezentem dla psa. To sprawia mu o wiele większą radość tzn. widzę to po moich psiakach. Wow, nowa zabawka... łaaaał. A jedzenie gryzaków, które dostają okazyjnie to mniamciuuuu, pychotka. To u nas największy szał robi, także wiem w co u nas trzeba celować. I tu już psu jest obojętne czy zabawka będzie droga, znanej firmy czy samoróbka w domu typu piłki bosmanki, maty węchowej czy łamigłówek. Tak samo mogą to być gryzaki suszone kupowane w wyspecjalizowanych sklepach czy wykonanie własnego tortu czy jakiegoś przysmaku, gdzie przepis można bez problemu znaleźć w internecie.

Dla psa nie jest ważne ile wydaliśmy na jakąś rzecz, ale doceni nasz wysiłek. Albo też nie, jeśli nie trafimy w preferencje psiaka np. zabawką, która nie spodoba mu się. Także tu sprawdzi się to, na ile znamy psa. Tak samo, albo bardziej będzie szczęśliwszy, jeśli poświęcimy mu dużo czasu, wspólnego czasu, gdzie jesteśmy tylko MY, czyli ja i pies. Tak niewiele a tak dużo. Bo to jest najważniejsze dla psa, bo po to urodził się pies. Aby być blisko człowieka.

Wykonywanie badań kontrolnych to jest temat dość drażliwy.  Nie każdy je robi, nie każdy chce, a to tyle pieniędzy kosztuje itp.Ale zamiast czasem kupować pięćdziesiątą obrożę to lepiej psa przebadać. Wszak zdrowie jest najważniejsze.

W takim razie czy poprzez sprawianie psu niespodzianek jest bardziej uczłowieczaniem psa?
W pewnym sensie tak, to jest domena ludzka świętowanie ważnych wydarzeń z życia. Ale czy w tym przypadku dzieje się komukolwiek krzywda? NIE. Psu nie dzieje się krzywda jak dostanie psi tort, rzeczy przeznaczone specjalnie dla niego czy zostanie mu poświęcony czas. Ba, wtedy pies jest zadowolony, szczęśliwszy. Dlatego zachęcam do celebrowania każdej uroczystości.

Ja nie neguję żadnej postawy o ile psu nie dzieje się krzywda. Sama uwielbiam sprawiać prezenty moim psom, mam z tego ogromną radość, a jak pies się z tego cieszy to cel jest osiągnięty.

W tym roku urodziny sponsoruje planetdog
Jednocześnie nie rozumiem ogólnego sprzeciwu społeczeństwa, że jestem dziwakiem czy innym wynaturzeniem, bo to pies jest. Bo pies nie rozumie, że ma urodziny. Owszem, ale cieszyć z podarunku to się potrafi. Czy na prawdę ludzie nie mają innych zmartwień, tylko wyrażanie swojej opinii, jeśli ktoś po prostu różni się od innych? Bo ma inne spojrzenia na psa. Gdzie pies to pełnoprawny członek rodziny a nie tylko na łańcuch i do budy.

Dlatego moim zdaniem, świętowanie z psem jest bardzo fajne i miłe. Pokazuje jak człowiek jest silnie związany z psem, że to nie jest tylko pies jako istota żywa, ale to jest przede wszystkim nasz przyjaciel.

No i najważniejsze, o ile jest to wszystko robione z potrzeby serca, że chce się psu zrobić przyjemność, a nie tylko po to, aby na FB można było się pochwalić, jak to Pimpuś jest rozpieszczany. Bo nie ma nic gorszego, jak bycie nie szczerym, jak robienie wszystkiego tylko i wyłącznie pod publikę, aby czekać na poklask.

I chcę zwrócić uwagę, że nie liczą się tylko kosztowne rzeczy, bo dla kogoś, a w szczególności dla psa zamiast kupowanie kolejnej zabawki ważniejsze jest wspólne spędzanie czasu i to należy uszanować. W żadnym wypadku negować czy krytykować.

I najważniejsza kwestia! ja jestem (jeszcze) młoda, obracam się w młodym towarzystwie, więc rozpieszczanie psa jest naszą domeną. Nie wiem czy za parę lat, jak dopadnie mnie szara, zwykła rzeczywistość to czy nadal będę pamiętać o psich urodzinach. Tak samo, jeśli moje stado powiększy się o kilka psów, czego nie planuję, ale życie pisze różne scenariusze to czy będę o tym pamiętać? nie wiem. Tak samo, jak byłam młoda i nawet nie pomyślałam, kiedy psy miały urodziny. No wstyd, jednak na moje wytłumaczenie jest fakt, że prezenty psiaki dostawały bez okazji.  Ale święta bożego narodzenia są hucznie reklamowane co roku, więc mam nadzieję, że o tym nie da się zapomnieć.

A jak jest u Was? Świętujecie psie urodziny? kupujecie prezenty czy raczej wolicie fajnie spędzić czas? Albo myślicie, że to fanaberia jest?