wtorek, 24 listopada 2015

Strach ma wielkie oczy

Dzisiejszy post o tym jak Sonia się naprawiła. No, nie do końca sama.
Sonia, czyli wygląd DONa, a wewnętrznie to był chojrak... 

Otóż z góry piszę, że pewnie uznacie mnie za oszołoma, który w d*** był i g*** widział. Spoko, poradzę sobie z taką opinią. Piszę jedynie o tym, co przeszliśmy i co nam pomogło. Z góry również uprzedzam, że NIKOMU nie polecam naszych metod. Ot moje głośne (napisane) przemyślenia...

Doskonale pamiętam jak wyglądały spacery z Sonią jakieś 5 lat temu.

Ale najpierw muszę zwrócić uwagę, że Sonia jest z pseudohodowli i z zwaloną psychiką i socjalem. Jak do nas przyjechała to też nie było wielkiego WOW jeśli chodzi o nowe sytuacje. Wtedy skupiliśmy się na bieganiu po wetach.
No cóż, wszystko to skutkowało strachem. Sonia bała się huków, wybuchów itp. Swego czasu przeżyła również dość gwałtowne i straszne burze oraz wystrzały fajerwerków. Plus, a raczej gratis to jeśli czegoś nie znam to się boję. I tak było coraz gorzej, równa pochyła w dół.

Ostatecznie na spacerach jak zaszeleścił wiatr po trawie, drzewach, ona wpadała w panikę i w galop. Różne huki to ogon między łapy, rozglądanie się i "O Boże to KONIEC".
Podczas spacerów bywało, że przechodziła codziennie koło jednego słupa, po czym pewnego pięknego dnia stawała i warczała. Opcja, że ja podchodziłam i dotykałam to mieliśmy dwa wyjścia. Albo puścić smycz i samemu podejść, a pies w tym czasie może zwiać, albo na chama ją przestawić bliżej, coby długość smyczy na to pozwalała. Albo odwrócić się na pięcie i więcej koło potwora nie iść... Dla jasności kwitnęłam kilka minut wołając ją i przekonując, aż suka małymi kroczkami podchodziła, ewentualnie odwracałam jej uwagę, żeby przeszła na taką długość, abym ja mogła poklepać wroga. Wtedy i ona go wąchała. I mina pt. "to tego się bałam? pfff"

Dostawałam różne rady, ale albo nie umiałam się do tego ustosunkować, albo kompletnie nam nie pomagało.

Dlatego jak czegoś się bała to podchodziłam do tego, jak wpadała w galop to stawałam twardo, aż sama się szarpnęła i przychodziła do mnie. Poprawa była, hmm mizerna.

Aż do naszego stada dołączył pierdzielec Gazikul. Na początku mocno ograniczałam wspólne ich spacery. Coby gówniarz nie powielił zachowania suki. Ale jak osiołek dorósł to było mi wygodniej jego zabierać z Sonią. Gandzik to pies, który się nie boi huków, a szeleszcząca trawa nie robi na nim żadnego wrażenia.
I tak na spacer chodził Owczar&Owczar. Wiadomo czasem cały spacer czy nawet kilka było OK, a czasem coś sukę wystraszyło. I to jest właśnie klucz naszych problemów.

W momencie jak coś zaszeleściło, suka wchodziła w tryb GALOP, szarpnięcie i oprzytomnienie. I wtedy Gazik patrzył jak na debila na nią. Podchodził i sprawdzał co z nią jest. Jak suka przechodziła koło drzewa i zerwała się w popłoch, bo coś jej się zdawało to Gandzik pochodził i sprawdzał co tam jest. Suka stała z boku i obserwowała, tak samo się działo jak suka zaczęła na coś warczeć to Gandzioch sprawdzał. I to było tak naturalne i szybkie, że ja nawet nie zdążyłam pomyśleć, jak jej w TYM momencie pomóc. Gandzia wokół siebie robił zamieszanie, toteż chodził po trawie, zbożu, kukurydzy. A to wszystko wydawało dźwięk, więc zobojętniło się jej to. Obecnie z różnymi spotykanymi foliami i innymi śmieciami tez nie ma problemu. Albo nie zwraca na to uwagi, albo wącha i poznaje. A jeśli się przestraszy to sama idzie po chwili sprawdzić.

Niestety to nie była chwilowa naprawa. To było codzienne prostowanie psa, aby wziął przykład z kogoś ktoś jest większy i dzielniejszy. Obecnie Sonia, sama na spacerze, łazi sobie koło kukurydzy i jak coś zaszeleści to ona sobie idzie dalej, nie zwraca na to najmniejszej uwagi, mimo że ja się potrafię wystraszyć

Problem z burzą i fajerwerkami nadal nie jest prosty.
Ona oprócz huków, boi się również rozbłyskującego światła. O ile z dźwiękami z grubsza sobie poradziliśmy, to efekty wizualne są nadal problemem.Ale w gorącym okresie po prostu bierzemy ją do domu, gdzie zasypia snem kamiennym.


U nas zadziałały 3 czynniki, czyli czas, ja i Gandi. Zapewne pomogło nam to, że Sonia dorosła, nauczyła się, że coś może wydawać straszliwe dźwięki. Oraz to, że nie titiałam nad i nią i nie biadoliłam, ani nie pocieszałam po takiej akcji. A jedynie starałam się pokazywać, że to w sumie nic strasznego. No i szarpnięciem sama wybijała się z rytmu. I drugi pies, który nauczył ją po psiemu, że nie ma takich wielkich strachów, przy czym zobojętniły się te straszne dźwięki. Może i coś jeszcze zadziałało, a nie zwróciłam na to uwagi. Nie wiem, ale bez pracy z nią, nadal pewnie byłaby kłębkiem nerwów.  Oczywiście to nie jest tak, że teraz jest super, odważnym psem, bo tak nie jest i nigdy nie będzie. Pewnie jak jej huknie petadra-straszak za zadkiem to się wystraszy, jednak od dawna nie mieliśmy takich doświadczeń i żyjemy w sielance.

Ostatnie doświadczenie to letnia burza. Sonia stała i się rozdziwiała, co to się dzieje. A zawołana przybiegła i dalej bawiłyśmy się piłką. A warto wspomnieć, że ona w fazie strachu/zdenerwowania odmawia najważniejszego życiowego bóstwa czyli JEDZENIA, zabawki są na sporo dalszej pozycji. Także nie jest z nią tak źle, skoro chciała się bawić :P

Z drugiej strony, mam nadzieję, że to jest przestroga dla wszystkich tych, którzy chcą psa z pseudohodowli, bo tanio. 

10 komentarzy:

  1. Najważniejsze, że jakoś sobie z tym radzicie. O tak, drugi pies może bardzo pomóc. Ja marzę o drugim psie, ale na razie nie chcę psuć szczeniaka- na ten moment mógłby nauczyć się w większości tych złych zachowań od starszego psa.
    Emet ogólnie jest bardzo pewnym siebie psem, nie boi się czegokolwiek na spacerach, problem jest ,,jedynie'' z burzą i fajerwerkami. Ostatnio spędził noc w łazience, a był tylko po prostu silny wiatr. Jakiś tam mały kroczek jest do przodu- nie zapiera się w stronę domu z całych sił kiedy nagle coś huknie na spacerze a w domu ostatnio kilka razy wytrzymał nie ruszając się nawet z miejsca kilka ciągłych strzałów fajerwerków. Ale to tylko tyle, wiem że na sylwestra znów będzie tragedia :(.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj ja też obawiałam się, żeby szczeniak nie łyknął złych zachowań... Rady doświadczonych osób bardzo mi w tym pomogły.

      A u nas w Sylwestra jest bardzo dobrze. Psy są w domu, a za oknem huka i puka. Zawsze na godzinę zero mam przygotowane kongi, ale nawet i bez nich psy przespałyby całe to szaleństwo. W zeszłym roku musiałam Sonię budzić na żarełko. Choć jak wyszła na wieczorne sik i zaczęli strzelać to zrobiła co miała i usiadła przy drzwiach i czekała, aż ktoś jej otworzy drzwi.
      Ogólnie wolę spędzić tą noc z nimi w domu, niż mają siedzieć same w kojcach i z większym niepokojem to przechodzić.

      Usuń
  2. Cześć! Ogi też jest dosyć strachliwy. Każdy nowy odgłos to dla niego chwila stresu. Nawet teraz, gdy wyciągamy z kieszeni klucze do drzwi i zaczynamy szeleścić zamyka oczy i cały się kuli. Małymi kroczkami do przodu. W domu puszczamy dużo głośniej muzyki by mały przyzwyczaił się do hałasu. Gratulacje w pracy z Sonią:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas aż tak źle nie było, nigdy. Bo ja też psów nie trzymam pod kloszem. U nas jest wiele hałasów, choćby przez jeżdżące tiry, trąbienie, warkot silników, no i jak to mieszkanie na dworze. Ale przyzwyczajenie do różnorakich hałasów też wiele pomaga.

      Np. na dźwięk dzwonka reagują tak jak na komendę "do mnie" :) co mnie śmieszy, bo nigdy im tego dobrze nie skojarzyłam, zawsze stawałam i rozmawiałam, a te siedziały, jakbym smakołykami miała zacząć rzucać ;)

      Usuń
  3. Cieszę się, że nie trafił mi się (zapewne do czasu) tak strachliwy pies i przynajmniej z lękami nie muszę walczyć. Chociaż Poczwar mocno wkręca się w Sylwstrowe huki i nawet stoicki spokój Miczelskiego nijak mu nie pomaga. W domu jest całkiem dobrze, ale na spacerach myśli tylko o powrocie do domu i nawet się nie załatwia. Także ten drugi pies też nie zawsze pomoże, jeżeli ten strachliwy za mocno się wkręci. Dobrze, że u Was Gandzik jest takim oparciem i pokazuje, że nie ma się co bać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gandzik zawsze jest gotów naburczeć na wroga, wypiąć pierś, zrobić się dwa razy większy i co to nie on. A potem z premedytacją wszystko obsikać :P
      A nie wiedziałam, aby taki był Cekin, myślałam, że to taki cwaniaczek na dzielni. Właśnie pokroju Gazulca.

      Tzn. u nas proces prostowania Soni trwał cały czas, tylko różne stężenie bodźców było. U Was tylko raz do roku, także jest to sytuacja nowa, niecodzienna. No i Miczka jest wielkościowo mała, może wg Cekina ona nie będzie go w stanie obronić. Tak sobie myślę. U nas nie były to mocne strachy, że np. pies nie dygotał się ze strachu, nie chował się po kątach i nic do niego nie docierało itp.

      Ciapek to w ogóle całkiem inna historia :P

      Usuń
  4. Teraz doceniam mojego pipeta, który burze całkiem dobrze znosi, ale nie mamy jeszcze doświadczenia z sylwestrowymi strzałami dlatego trochę się obawiam nadchodzącego Sylwestra, którego niestety niektórzy świętują fajerwerkami przez 2tygodnie, ale mam nadzieje, że będzie spokojnie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie dobija to świętowanie kilka dni przed i kilka dni po Sylwku. Wtedy nie mam szans, żeby jakoś się przygotować. Bo wiadomo w Sylwka mamy rytuały, a tak jak huka i puka co jakiś czas, przez 2 tygodnia, bez wyczucia jakieś systematyczności to jest kiepsko.
      Jak daje radę z burzami to jestem dobrej myśli :)

      Usuń
  5. U nas w pracy nad histerią pomógł tez drugi pies. Zresztą o pozytywnym działaniu drugiego, ogarniętego mózgowo pobratymca, demo-doga czytałam już dawno temu na forum pomocowym dla północniaków. Znajoma od 30lat w ten sposób pracuje nad prawdziwymi PSYchopatami, właśnie za pomocą swoich psów, które zdołała wyprostować.

    Dla mnie metoda dobra to taka, która daje rezultaty. Cieszę się, że znaleźliście swój sposób :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o teraz to mnie zaciekawiłaś, muszę zgłębić ten temat :)

      Usuń