poniedziałek, 27 października 2014

Dzień kundelka!

No cóż w moim stadzie są dwa kundelki, czyli Ciapek i Sonia. No to znowu świętujemy, ale mamy dobre serca i do imprezowania zaprosiliśmy tego podrzutka rasowca.

Choć dopiero w niedzielę poszliśmy na mega spacery i tylko tyle.
Smaczki zostawiliśmy sobie na następny dzień.

Najpierw poszli Panowie. Ciapkowi i Gandiemu zaplanowałam spacer przez sąsiednią wieś. Ciap jako poważny Pan Piesieł zachowywał się dobrze, a nawet bardzo. Z wyjątkiem jednego incydentu, ale o tym za chwilę. Ale z Gandzika to wyszedł cały mieszczoch. Otóż na początku wyszedł na drogę KOT. Położył się i patrzył na nas, reakcja G. o coś tam jest, wow. Podchodzimy bliżej, kot się zjeżył to Gandi też. I idzie taki podwójny, na prostych łapach i burczy pod nosem. Po prostu sytuacja groteskowa. Kot zamiast uciec na widok psa, to stoi zdziwiony, pies burczy na kota, a ja nie ogarniam z Ciapkiem co się dzieje. Cóż, idziemy dalej to szanowny kot, wielce obrażony, wszedł na płot i było wielkie WOOOW, Pańcia to był kot! i psy zareagowały, jak... psy. Chciały podejść, ale słowna korekta i wróciły do swojego rytmu. I idziemy dalej. Wyskakuje z jednego z kilku podwórek, pies wielkości Ciapka i z jazgotem. Pięknie! Psy spojrzały na niego, ja rzuciłam hasło uciekamy i kawałek podbiegliśmy, psy miały frajdę, a owy stróż został w tyle. A tu nagle za kolejnym ogrodzeniem wielki pies. I tu Gandziu postawił się, szczeknął, ale też korekta słowna i maszerujemy dalej. I na samym końcu co spotkaliśmy? Kury i gęsi. I tu popłynął jaśnie Pan. Otóż stał jak przysłowiowa d*** na środku drogi z mega zainteresowaniem, kita go góry. Ja mówię idziemy, a ten nic. No to delikatnie pociągnęłam, a on kawałek szedł i paczał się na nie. Gęsi rozkładały pióra i to było takie ciekawe, że jak go zawołałam to szedł kawałek i odwracał się, i tak skakał. Na pewno chciały go dziagnąć w zadek, na pewno.
Jak już myślałam, że się ogarnął to razem z Ciapkiem znaleźli nowe zainteresowanie. Krzaczki, zapaszki i stracili Panowie głowy. I tak rozdziwiali się nad jednym kłębkiem trawy, jak odpuścili to po moich dwóch krokach następny przystanek. I tak ładny kawałek drogi szliśmy, a raczej pełzliśmy. Ja już poirytowana, nawijam psom, że zwariowały, powaliło je itp. tak szedł sobie drogą pewien Pan. Pocieszył mnie, że pewnie jakaś cieczka czy coś. No na cieczkę to nie wyglądało, bo zachowywali się normalnie, a nie tak jak przy suczce. I dalej skaczemy od krzaczka do krzaczka, a owy Pan stał i się z nas śmiał, jeszcze długo go za sobą słyszałam. nawet nie chcę wiedzieć jak wyglądaliśmy, banda ciołków. Ale faktycznie konkretna korekta, do tego konsekwencja i wzięcie ich w obroty i maszerowali pięknie, aż do zejścia na polną drogę i tam już sobie na luzie szli.
I dalej już bez większych atrakcji.





I kolej na Soniulę. Pełna optymizmu po sobocie, wymyśliłam spacerek po osiedlu w dzień. Najpierw szybkie ćwiczenia na ogarnięcie się i maszerujemy. Najpierw na toaletę, przeprawa przez wielkie błoto, co Sonii się podobało. I takie czyste idziemy do ludzi. Choć już od początku widziałam, że jest rozkojarzona. Spotkałyśmy daleką sąsiadkę, która skwitowała nas takimi słowami: "dobra Pani, bo Cię na spacer wzięła."Taaa bo biedny pieseł pewnie raz w roku wychodzi na spacer, cóż... Pytała się czy jest agresywna, bo tu siedzi kot. To powiedziałam, że spokojnie, ona tylko psów i kotów nie lubi, ale jest na smyczy i mam nad nią 100% kontroli. To Pani zdziwiona, że Sonia ludzi nie gryzie. A ostatni hit: "Bo tym wilczurom to się nigdy nie wierzy!" I tak oto poszłyśmy sobie dalej.
Widziałam, że ją krzaczki interesują, ale spokojna była. Ogólnie było dużo szczeków z strony tych obcych psów, które ją rozpraszały. Sonia nie potrafiła się za bardzo skupić nad tym, co od niej chciałam. Niektóre interesowały ją bardziej, drugie mniej. Jeden nas nawet odprowadzał z szczekaniem przez całą długość podwórka. Inne po drugiej stronie ulicy dawały czadu. No ogólnie to ciężkie były warunki, a Sonia ani razu nie dała się sprowokować, ani razu nie zrobiła sceny, nie podniosła warg, nie burczała, nie szczekała. Sama starałam się skupić na sobie, ale wychodziło to marnie. Mimo to jestem zadowolona i mega dumna z niej!








I na koniec, najgorsze... było przestawianie zegarów i musimy przestawić nasz plan dnia. Bo o 17 już jest ciemno, a ja jestem cykor i boję się chodzić po ciemnościach. Taaa z dwoma Owczarami boję się chodzić :D

4 komentarze:

  1. No to ładnie Was przygody spotykają ;) Co do zmiany czasu, to niestety u mnie jest podobnie. Wypady do lasu o 16 odpadają, bo za chwilę robi się ciemno, a jakoś nie za bardzo lubię chodzić po lesie sama, gdy się już ściemnia.

    Pozdrawiamy,
    Ola i Habs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio za jeden z punktów honoru wzięłam sobie na cel, właśnie spacery w różnych miejscach. Dlatego mam nadzieję, że coraz to coś nowego się będzie dziać. Hahaha ja też nie wyobrażam sobie, choć u nas zostają jeszcze weekendy, te bez szkoły :)

      Usuń
  2. Świetnie wyglądają w tych szeleczkach :).
    Ja w sumie nie mam innego wyjścia i musimy chodzić w ciemnościach :P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długo na nie chorowałam, dzięki :)
      Ja mam ten luksus, że o 15 jestem w domu, także szybki obiad i sru na spacer. Choć często się zdarza chodzić po 20, ale właśnie to takie coś robienie (z Owczarami) niż spacer dla rozruszania kości.

      Usuń